Grecja

sobota, 6 grudnia 2014

Opolszczyzna (cz.II.). Moszna - najpiękniejszy zamek w Polsce.

Zamek w Mosznej - 40 kilometrów na południe od Opola.
..................................................................................................................................................................

       Z zamku w Rogowie wyjechaliśmy kilka minut po dziesiątej. Przed nami dwadzieścia kilometrów drogi wśród pól i lasów. Najpierw przylegająca do parku dróżka, doprowadziła nas do asfaltówki biegnącej w stronę Gwoździc, a potem - dwa kilometry dalej, za wsią – wpięliśmy się ponownie w drogę numer 45. Na wielkim rondzie koło Krapkowic zjechałem w prawo w stronę Steblowa. I wtedy olśniło mnie; przecież tu niedaleko, po drodze w Dobrej jest dziewiętnastowieczny, neogotycki zamek. Pomyślałem więc, że – choćby na chwilę - warto byłoby tam zajrzeć. Bez trudu znalazłem właściwy zjazd we wsi i po chwili zatrzymałem auto przed prowizoryczną bramą. Przez duże oczka w ogrodzeniowej siatce, widać było dostojną fasadę neogotyckiej rezydencji. I to wszystko, wszystko co mogliśmy obejrzeć. Tuz przede mną, na wysokości oczu, na pordzewiałym łańcuchu wisiała stara, wielka jak pięść żeliwna kłódka. Zrozumiałem, że to znak czasu dla tego miejsca. Widać, że ktoś, kiedyś rozpoczął tu remont, chciał być może zostać księciem, ale widać przeliczył się. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że przyjdą tu także lepsze czasy. Trzymam kciuki. Jedziemy dalej.

Zamek w Mosznej.

piątek, 14 listopada 2014

Opolszczyzna (cz.III.). Biskupia Kopa.

       To był piękny początek maja. Najpierw odwiedziliśmy dwa zamki: jeden w Rogowie, drugi w Musznej, a teraz przed nami ostatni etap weekendowej wycieczki. Zatrzymamy się jeszcze tylko na chwilę w Prudniku, a wieczorem pogadamy przy ognisku w Jarnołtówku. Jutro ruszamy w góry – na Biskupią Kopę. Taki jest plan.
        Drogi są tutaj dobre, pogoda nam dopisuje, humory też, więc wszystko idzie jak z płatka. To ładne tereny; pola, wioski i lasy. Jadę więc wolno, a nawet poniżej tego co mówią przepisy. Lubię popatrzeć ten wiejski porządek tej naszej Opolszczyzny; ładne domy i kolorowe ogródki.
Droga za Ligotą Pruszkowską -  w stronę Prudnika. 

poniedziałek, 27 października 2014

Opolszczyzna. Zamek w Mosznej - jesienią.





Zamek w Mosznej

           Jeżeli jedziecie A4 ze wschodu nas zachód lub odwrotnie, znajdujecie się na wysokości Opola i macie chwilę czasu nie wahajcie się, skręćcie na węźle numer 241 w stronę Krapkowic, a potem w kierunku Prudnika. Piętnaście kilometrów dalej zobaczycie prawdziwą perłę polskich zamków. Nie pożałujecie - takie rzeczy widzi się tylko we Francji lub Bawarii, a w Polsce właśnie tylko tutaj. Zachęcam i zapraszam - fenomenalne miejsce.
................................................................................................................................................................

            Ostatnio w Mosznej byliśmy w maju. Pisałem wtedy, że: jest tu uroczo latem, ślicznie jesienią, cudownie zimą, ale najpiękniej właśnie wiosną, gdy słońce jest jeszcze miękkie, wiatr delikatny, a zieleń najbardziej soczysta. Przegapiliśmy tego roku lato i nie mam nic na swoje usprawiedliwienie. Przez ostatnie dwa tygodnie kombinowaliśmy, jak wyrwać się tu jesienią. No i wreszcie jakoś się udało. Jest koniec października - dzień pogodny, a słońce do tego ostre jak mało kiedy. Jedziemy więc do  naszego ulubionego zamku. 



Zamek w Mosznej - w całej krasie.

poniedziałek, 22 września 2014

Santorini (cz. I.)

Siedem dni  - na  Santorini.
Przelot: Warszawa - Santorini (dwie i pół godziny).
Baza na wyspie - Kamari
Zwiedzanie - z wykorzystaniem lokalnej komunikacji autobusowej.
Atrakcje turystyczne: Kamari, Fira, Pyrgos, Oia, Firostefani, Imerovigli, Akrotiri, Kaldera.
...................................................................................................................................................................
Lot z Warszawy trwał dwie i pół godziny. Kilkanaście stron przeczytanej książki i krótki sen - to w zasadzie wszystko, co mogłoby spotkać mnie tym w samolocie. Byłoby jednak całkiem beznadziejnie, gdyby nie to co zdarzyło się na końcu. Słowa kapitana o tym, że zbliżamy się do lotniska na Santorini, wybudziły mnie do reszty ze snu. Tak mi się przynajmniej wydawało. Oprzytomniałem i pośpiesznie zacząłem zbierać myśli.

Warszawa - Santorini.

poniedziałek, 1 września 2014

Santorini (cz. II.)

Kolejny dzień - na Santorini. Poznaję ją i przyzwyczajam się pomału do wszystkiego. Wierzę więc - że każdy poranek, będzie dla mnie początkiem dobrego dnia. Cieszę się bardzo, na jutrzejszy wyjazd na kalderę. Chcemy zobaczyć miejsce, gdzie spełniała się wizja apokalipsy, wyspy rozrywanej na strzępy i zatopionej w otchłani i w ciemnościach - spadających popiołów i huku, który podobno obiegł kulę ziemską aż cztery razy. Takich zdarzeń w historii Ziemi - było niewiele.

Santorini - kaldera.

poniedziałek, 25 sierpnia 2014

Santorini (cz. III.)

Jest środa rano - przed nami wyjazd do Akrotiri. Historia tego miasta, jest podobna do losu  Pompei. Dałem się wciągnąć w tę opowieść, bo mnie zafascynowała. Jest prosta, zrozumiała i do mnie przemawia. Dlatego zaproponowałem, aby tam pojechać. Chciałem zobaczyć na własne oczy, jak wygląda miasto sprzed kilku tysięcy lat. Miasto które istniało, które zniknęło i które powróciło. A było to podobno tak. Tysiąc sześćset lat przed naszą erą, doszło tu do potężnego wybuchu wulkanu. Na całą wyspę w tym także na miasto Akrotiri, spadły najpierw lekkie popioły wulkaniczne - to tak jakby, domy i ulice zasypane zostały mąką, a kiedy okna i dachy znikały, jak delikatnie ugniecione ciasto, zaległy na tym wszystkim masy miękkiego pumeksu. Miasto zniknęło, ale de facto pozostało - tylko, że nikt o tym nie wiedział. Odkrył to dopiero pewien grecki archeolog - w 1967 roku. Odnalazł miasto  - trzeba  je było tylko odkopać. No i podjął się tego.

W okolicy Akrotiri.

czwartek, 31 lipca 2014

Madera (cz. I.)

Lot z Warszawy do Santa Cruz - 5 godzin. Nasza baza - Machico. Kolejny dzień - wyprawa dokoła wyspy (wypożyczyłem Nissana Micrę - 30 euro/dzień) - Machico - Funchal (bez zwiedzania - to osobny temat raczej na cały dzień) - Camara de Lobos - wieki klif Cabo Girao - Ribeira Brava - Ponta do Sol - Ponta do Pargo - Porto Monitz - wracamy do Machico północnym wybrzeżem - przez S. Vicente - Ponta Delgada - Solar de Boaventura  -  Arco De S. Jorge. 
...................................................................................................................................................................

Dokoła wyspy.

To był ostatni tydzień maja, pogoda u nas była piękna, a my wybieraliśmy się w daleką podróż. Samolot z Warszawy wystartował punktualnie. Po pięciu godzinach, zbliżaliśmy się do Madery. Najpierw zobaczyłem z okna samolotu, nagie skały i pagórki wschodniego półwyspu Ponta de Sao Lourenco, a po chwili zieloną wyspę. Była urzekająca - jak z pięknego folderu. Samolot przesuwał się wzdłuż wybrzeża, równolegle do krawędzi lotniska podpartego na palach. Poczułem lekkie mrowienie. Wiedziałem, że jest to jedno z najbardziej niebezpiecznych lotnisk na świecie. Nie wątpiłem jednak nawet przez chwilę, że wszystko pójdzie dobrze. Pilot położył maszynę na prawe skrzydło i zaczęliśmy po łuku schodzić do lądowania. To był spokojnie wykonany manewr nawrotu i ustawienia się na wprost płyty lotniska. Po kilku minutach, samolot wolno kołował w stronę terminalu. Byliśmy na miejscu.

Lotnisko na Maderze.

poniedziałek, 7 lipca 2014

Madera (cz.II.)

Pożyczonym samochodem: Machico - rybacka wioska Canical -  Ponta de Sao Lourenco, nazywany także półwyspem św. Wawrzyńca - Penha de Aguia, czyli Orla Skała - wioska Cruzinhas - obszar chroniony Parque Natural do Ribeiro Frio - szczyt Pico do Arieiro 1810 m n.p.m. - powrót do Machico.
...................................................................................................................................................................

Tego ranka, znowu -  od strony półwyspu św. Wawrzyńca -  wśliznął się do naszego pokoju, promyk wschodzącego słońca. Miałem do tych skał jakiś sentyment - to był pierwszy kawałek wyspy jaki kilka dni temu, widziałem z okna samolotu. Codziennie wstajemy na ten spektakl przy porannej kawie - tak budzi się tu każdy dzień.

Wschód słońca z naszego balkonu.

czwartek, 3 lipca 2014

Madera (cz.III.)

Micra - nasza przyjaciółka. Jutro musimy się rozstać, a dzisiaj:  Machico - przez Santa Cruz i Funchal do tajemniczej wioski w górach - Curral das Freiras - powrót do Funchal i wjazd kolejką linową do Monte na wzgórzach -  ponownie  Funchal i krótki spacer po nabrzeżu -  powrót  do Machico przez Santa Cruz.
...................................................................................................................................................................

Przed nami, kolejny dzień poznawania Madery. Zaliczyłem już poranny spacer nad oceanem - czuję się więc doskonale. Po śniadaniu, spakowaliśmy plecaki. Dwa słowa z Jose, na przywitanie - przed hotelem - i ruszamy w drogę. Nabrałem już pewności, w jeżdżeniu po tutejszych górach - to poprawia mi samopoczucie. Uwielbiam wyprawy w góry. Leitmotivem dzisiejszej podroży, jest zaginiona we wnętrzu wyspy wioska  - Curral das Freiras (ang. Valley of the Nuns)

Droga do zaginionej wioski.

poniedziałek, 23 czerwca 2014

Madera (cz. IV.)

Jesteśmy już bez samochodu, odkryliśmy nowy sposób podróżowania - to autobusy. Pierwszy dzień - od rana do wieczora w  Funchal. Drugi dzień - kilka godzin na oceanie, rejs Santa Maria de Colombo - powrót do Machico.
...................................................................................................................................................................

Henrique spóźniał się już kwadrans, miał tu być o dziewiątej. Trochę mnie to irytowało. Chcieliśmy jak najszybciej oddać samochód i mieć tę sprawę z głowy. Podszedłem więc wolno do recepcjonistki i zanim cokolwiek powiedziałem, zobaczyłem go kątem oka w drzwiach wejściowych. Szybkim krokiem zmierzał w moją stronę. W jego oczach, z daleka można było wyczytać przeprosiny. Usiedliśmy spokojnie w wiklinowych fotelach i bardzo szybko - bez zbędnych ceregieli załatwiliśmy sprawy dotyczące dokumentów i rozliczenia za wypożyczenie samochodu. Teraz przyszedł czas na oględziny auta. Bałem się, że będzie może szukał dziury w całym, ale on bez pośpiechu obszedł samochód dookoła i powiedział - okay, everything is all right. Ci Portugalczycy to mili ludzie - pomyślałem. Podał mi rękę na pożegnanie i z uśmiechem na ustach, wsiadł do  czarnej Micry i odjechał. Kamień spadł mi z serca.

Centrum Funchal.

środa, 23 kwietnia 2014

Porady - Polska. Atrakcje i ciekawostki.

Dolny Śląsk

Świeradów Zdrój – warto wejść na Stóg Izerski. 
Jeżeli będziecie kiedykolwiek w Świeradowie Zdroju, namawiam was idźcie na Stóg Izerski. To drugi co do wysokości szczyt w tej okolicy. Można oczywiście wjechać kolejką gondolową, ale nie róbcie tego. Z gondoli tylko przez kilka minut, można oglądać panoramę gór. Idąc leśnymi dróżkami, będziecie delektować się widokami przez wiele godzin. Spalicie po drodze trochę kalorii i być może zgubicie co nieco na wadze. To nie jest żaden wielki wyczyn, żadne ekstremalne wyzwanie, ale warto - zapewniam. To może być spora przyjemność, dla każdego i w każdym wieku. Z centrum Świeradowa do schroniska jest około sześć i pół kilometra. Jest to spacer w górach, asfaltowymi alejkami pośród pięknych lasów. Byliśmy tam w listopadzie, a i tak przywieźliśmy miłe wspomnienia. Można też wybrać nieco trudniejszy wariant i pójść czerwonym szlakiem - droga jest krótsza, ale wymaga większego wysiłku.

Schronisko na Stogu Izerskim

wtorek, 25 marca 2014

Chorwacja po raz trzeci - wyprawa do Omisza


Cel: Omiś - Chorwacja (Środkowa Dalmacja)

Trasa do: Opole - Mikulov (przystanek/zwiedzanie) - Wiedeń - Riegersburg (przystanek/zwiedzanie) Kalsdorf bei Graz (nocleg - Oekotel) - Karlovac - Senj - Omiś. 

Trasa powrót: Omiś - Mostar (przystanek/ zwiedzanie) - Sarajewo (przystanek/zwiedzanie) - Pecz (nocleg/zwiedzanie) - Siofok - Gyor - Bratysława (przystanek/ zwiedzanie) - Brno - Opole.
..................................................................................................................................................................

Jest 7 czerwca 2013 roku - po dwóch latach wracamy do Chorwacji. To miłe i ekscytujące, bo po pierwsze - jesteśmy w tym samym składzie, a po drugie tamte wakacje były niezwykle udane. Tym razem poniosło nas bardziej na południe, uciekamy od Kwarneru w stronę środkowej Dalmacji. Teraz upatrzyliśmy sobie maleńkie miasteczko Omiś u ujścia rzeki Cetiny - niewiele ponad dwadzieścia kilometrów na południe od Splitu, no i jakieś tysiąc dwieście kilometrów od Opola. Podróże można planować na wiele sposobów. Jest taki co zachęca, by gnać do celu jak najszybciej, inny zaś, by rozglądać się po drodze i nie tracić okazji, do zwiedzania pięknych i ciekawych miejsc. My polubiliśmy podróżowanie z przystankami. Można robić przecież przerwy w podróży, właśnie tam gdzie jest coś naprawdę interesującego (a kości i tak trzeba rozprostować). Pierwszego dnia chcemy zdążyć na nocleg do Kalsdorf pod Grazem w Austrii. Po drodze jednak zaplanowaliśmy dwa postoje: pierwszy w Mikulovie na południowych Morawach, a drugi u stóp zamku Riegersburg w Styrii. Rankiem, tuż po śniadaniu, następnego dnia chcemy ruszyć przez Słowenię w stronę Karlovaca w Chorwacji, z zamiarem krótkiego odpoczynku i zwiedzenia miasteczka Senj - już nad Adriatykiem. A w Omiśiu - przede wszystkim plaża i morze. Nie obejdzie się jednak bez propozycji kilku wycieczek i zwiedzania. Jest górska rzeka, a więc pomyślałem o raftingu na Cetinie. Tylko głupiec mając bazę w Omisiu, nie pojechałby do Trogiru czy też do Splitu – a przecież warto zobaczyć oba te miejsca, zarówno w dzień jak i w nocy. Na wprost naszego hotelu jest wyspa Brać. No i góry -  wręcz zapraszają do pieszych wędrówek. Może warto spojrzeć na błękit morza, zieleń piniowych lasów i czerwone dachy domów, właśnie z górskich ścieżek. Mamy też pomysł na drogę powrotną. Po co wracać tą samą trasą? Będzie naprawdę ciekawie. Tym razem, jadąc wzdłuż Neretwy chcemy dojechać do Mostaru w Bośni i Hercegowinie, a po kilku godzinach zatrzymać się na obiad w Sarajewie. To miejsca tak nam nieznane, a jednocześnie magiczne (a także i tragiczne), że już sama myśl o podróży w tę stroną jest ekscytująca. No, a potem wzdłuż rzeki Bosny wjedziemy przez Slawonię na południowe Węgry, na nocleg w Peczu. Kolejnego dnia planujemy jedynie przystanek ze zwiedzaniem, na starym mieście i zamku w Bratysławie. 

sobota, 15 marca 2014

Chorwacja po raz drugi - Orebić na półwyspie Peljeśac.

Trasa dojazdu: Opole - Ołomuniec - Brno - Mikulov (Czechy) - Poysdorf - Wiedeń - Graz - Mureck (Austria) - Lenart - Ptuj (Słowenia) - Vukmanicki Cerovac pod Karlovacem (nocleg) - Ston – Orebić - 1405 kilometrów

Propozycje na miejscu: piesza wycieczka – Orebić i okolica, rejs na wyspę Korčula – miasteczka: Korčula - Vela Luka i Lumbarda , włóczęga po półwyspie – tutejsze winiarnie, a potem – Trpanj – Janina i Ston, wypad do Loviste, całodniowy wyjazd do Dubrownika.

Droga powrotna: Orebić - Trpanj (prom) - Ploce - Karlovac (Chorwacja) - Ptuj - Lenart (Słowenia) - Kalsdorf bei Graz (nocleg-Oekotel) - Graz - Mariazell (przystanek/zwiedzanie) - Melk (przystanek/zwiedzanie) - Krems (Austria) - Brno - Ołomuniec - Bruntal - Krnov (Czechy) – Opole - 1340 kilometrów. 
…………………………………………………………………………………………………………...
    Był 3 czerwca, piąta rano gdy ruszyliśmy na trasę. Przed nami tym razem było nieco ponad 1400 kilometrów. Tak czy siak szykowała się długa i męcząca podróż. Wiedziałem o tym od początku i dlatego, jeszcze przed wyjazdem, postanowiłem to podzielić. To był najważniejszy wniosek z lekcji jaką dostaliśmy w ubiegłym roku. Doświadczenie było n tyle bolesne, że postanowiłem już tego nie powtarzać. Jechaliśmy wtedy, bez przerwy, przez całą noc, a potem jeszcze do połowy kolejnego dnia. To było trudne przeżycie. Wprawdzie nikt nie narzekał, ale wiem, że tak właśnie było. Trzeba więc szukać kompromisu – pomyślałem. Zadzwoniłem do Jurka, a on niemalże z marszu załatwił nam nocleg u swojej znajomej pod Karlovacem. Byłem szczęśliwy, bo to naprawdę rozwiązywało nam wiele problemów. Zdawałem sobie sprawę, że nawet jeżeli jest dwóch kierowców i można jechać na zmianę to i tak, taka przerwa, ma sens. Już dawno zrozumiałem, że wakacyjny wyjazd powinien mieć w sobie coś i z rozsądku i z przyjemności zarazem. Bicie rekordów czasu i odległości to nie jest dobry pomysł. Znam takich, którzy do Czarnogóry jechali bez przerwy, by na koniec przysnąć i złapać mandat na czerwonym świetle, ale znałem także i takich, którzy jechali, i niestety, ale nie dojechali. Po co, wiec gnać na łeb na szyję, podpierać powieki zapałkami i popisywać się wątpliwymi rekordami. - Bądź rozsądny i nie rób głupot, tam są góry, to nie są żarty – powiedział mi kiedyś przyjaciel. I tego się trzymam.
Na chorwackiej autostradzie - nareszcie Adriatyk


Przed nami coraz wyższe góry.




Tu skończyła się autostrada - na styku z Baśnią. 




Delta Neretvy




Przed nami Orebić.




 Prom na Korćulę - widok z naszego balkonu.

Półwysep Peljesać 




O poranku.



Marina w Orebiću.




Klasztor na skale



Widok na Korćulę i sąsiednie wysepki.




Przyklasztorny cmentarz.




Pod nami korćulański kanał.




Ładujemy się na prom w Orebiću




Korćula - główna brama miejska. 



Średniowieczne fortyfikacje. 



Plaża w Lumbardzie.




Domy i ogrody




Znowu Orebić




Ston -  to brama na półwysep Peljesać.




Widok z murów obronnych.




Słoneczna fabryka  soli morskiej.




Plaże na południowej stronie półwyspu.




Widok na kanał oddzielający półwysep Peljesać od wyspy Korćula.




Loviste - maleńka wioska nad zatoką.



Coraz bardziej na południe.



Dubrownik



Zachodnia brama do miasta



Wielka Fontanna Onufrego



Kościół przy Stradunie



Stary port



Pałac Rektorów.




Mury obronne.




 Port w Trpanj - stąd wypływamy do Ploće.



Coraz dalej od morza.




Chorwacka autocesta A1 - wracamy do Polski






     To były udane wakacje, czas wracać więc do domu. Przezornie, znowu podzieliłem trasę na pół, wprawdzie nieco inaczej, ale jednak. Około południa dowlekliśmy się do autostrady i od tej pory wszystko się zmieniło. Skończyło się morze, skończyły góry, a zaczęła monotonna jazda po równej jak stół drodze. Przed nami ponad 600 kilometrów do hotelu w Kalsdorf bei Graz w Styrii. Nie mam siły ani ochoty, aby ciągnąć gdzieś dalej. To właśnie pod Grazem zrobimy przerwę na: nocleg, a potem rankiem, znowu, ruszymy w drogę – taki jest plan. Prawie dziesięć godzin za kierownicą wywołuje we mnie awersje do mojego ulubionego chevroleta. Kiedy jednak się wyśpię, wezmę kąpiel i zjem śniadanie znowu chyba się polubimy. Możemy ponownie gnać gdzieś, do jakiegoś następnego hotelu, za jakimiś następnymi górami. Lubię jazdę, kiedy jestem świeży i wypoczęty.
    No i znowu od wschodu przyszło słońce. Była siódma rano, gdy na masce samochodu rozłożyłem mapę i zacząłem analizować drogę do Polski przez Alpy. Znudziła mnie już ta trasa na Wiedeń – Mikulov; potrzebowałem jakiejś odmiany, czegoś zupełnie nowego. I wtedy w niewidzialny dla mnie sposób, podeszła do mnie Ela, klepnęła w plecy i poczęstowała radosnym uśmiechem, a potem wścibiła nos w mapę tak jakby chciała zostać moją wspólniczką. W zasadzie wszystko miałem gotowe, więc w pięć minut zamknęliśmy temat. A plan był taki: przez tunel pod Grazem pojedziemy do Mariazell, potem w kierunku na Melk i Krems czyli przez niezbyt wysokie, ale za to urocze Alpy Turnitzkie wprost do Doliny Wachau, a stamtąd w kierunku czeskiego Znojmo i dalej do Brna. Stąd już mięliśmy niedaleko do Ołomuńca i do polskiej granicy. To był bardzo dobry pomysł i nigdy go nie żałowałem.

poniedziałek, 10 marca 2014

Chorwacja - po raz pierwszy. Kastel - Split - wodospady na rzece Krka - Trogir - Dubrovnik - Plitwickie Jeziora

   Ta historia wzięła swój początek z pewnego spotkania towarzyskiego, sprzed kilku lat. Między śledzikiem, a śledzikiem, ktoś od niechcenia rzucił - wiecie, słyszałem, że Chorwacja to piękny kraj. - No, no podobno piękny - dodał ktoś inny. 
- A ja wam powiem, że spotkałem kilka dni temu znajomego, który często spędza wakacje, właśnie w Chorwacji - wtrąciłem się do rozmowy. 
- No tak, ale nawet gdyby coś, to jak tam dojechać? Przecież to kawał drogi. 
Taki był właśnie początek naszej rozmowy o Chorwacji, rozmowy która trwa, tak naprawdę, do dzisiaj. Pół roku później - w tym samym składzie - byliśmy już w drodze z Opola do Kastelu w Dalmacji. Mieliśmy świetnie rozpracowaną trasę i przygotowane plany. Od tego czasu Adriatyk to jest nasz stały wakacyjny kierunek.
…………………………………………………………………………………………………………..
Trasa do celu: Opole - Ołomuniec - Brno - Mikulov (Czechy) - Poysdorf - Wiedeń - Graz - Mureck (Austria) - Lenart - Ptuj (Słowenia) - Zagrzeb (przystanek/zwiedzanie) - Karlovac - Kastel Stary.

Droga powrotna: Kastel Stary - Plitwickie Jeziora (pobyt dwudniowy - m. Jezerce) - Karlovac (Chorwacja) - Ptuj - Lenart (Słowenia) - Mureck - Graz (przystanek/zwiedzanie) - Wiedeń (Austria) - Mikulov - Brno (Czechy) - Opole.
.............................................................................................................................................................….
Autostrada A1 - wakacyjna droga.

poniedziałek, 17 lutego 2014

Łagów. Ziemia Lubuska.

          
           Nie żałuję, że byłem w Łagowie, żałuję że nie byłem tam wcześniej. Tym razem, to był inny wyjazd niż wszystkie dotychczasowe. Nie jechaliśmy na urlop, na typowe wakacje czy na wycieczkę. Nie jechaliśmy nawet do Łagowa. Zostaliśmy zaproszeni na ślub i wesele do Ośna Lubuskiego. Państwo młodzi chcieli koniecznie pobrać się w naszej obecności, więc nie mogliśmy im tego odmówić. Bardzo ucieszyła mnie perspektywa tego wyjazdu. Ta część lubuskiego, to piękny kawałek Polski. Nie będę ukrywał, że byłem tu już kilka razy, a na samą myśl, że mam jechać w tamte strony, poprawia mi się zawsze humor. Mówi się dość powszechnie, że Ośno to miejsce gdzie podobno czas się zatrzymał, a ja właśnie lubię takie miejsca. Dla mnie jednak najważniejsze, że jest w tej okolicy kilka pięknie położonych jezior.
Ośno Lubuskie
Jezioro w Ośnie Lubuskim.