Grecja

czwartek, 1 lutego 2018

Chorwacja po raz szósty (cz. VI.) - w górach Biokovo.

         Te góry zawsze mnie zachwycały, intrygowały i pociągały. Szczególnie wtedy, gdy płynęliśmy z Soćuraj do Drvenika, albo kiedy indziej z Trpanj na półwyspie Peljećac do Ploće, a nawet ostatnio, gdy przyglądałem im się z górnego pokładu promu płynącego z Sumartinu do Makarskiej. To zawsze było niezwykłe przeżycie. Między błękitnym niebem, a błękitnym morzem stoją niewzruszone góry Biokovo, są imponujące i robią wrażenie jakby wybijały się w stronę słońca wprost z morskiej otchłani. Można by patrzeć na nie godzinami. Idealny pejzaż, tak idealny, że chwilami bliski kiczu. A mimo to jednak prawdziwy. Te góry uwiodły mnie i to na tyle, że muszę tam pójść. Nie wiem do końca, dlaczego, ale czuję, że muszę. Chcę wejść na ścieżki pomiędzy szczytami i popatrzeć w dół na morze aż do horyzontu i porozrzucane na nim wyspy.
        Góry Biokovo ciągną się od rzeki Cetiny na północnym zachodzie, do ujścia Neretwy na południowym wschodzie - na przestrzeni 36 kilometrów. Opierają się stromymi, nagimi, wapiennymi ścianami o brzeg Adriatyku i wgryzają się - łagodniejąc powoli - w głąb lądu na prawie 10 kilometrów. Szczyty są białe, ale to słońce rządzi tutaj tym kolorem, nadając mu o różnych porach dnia różne odcienie. To także miejsce, gdzie ciepło od morza zderza się z chodem od lądu, wywołując chwilami pogodowe zmiany i skoki temperatur. Inaczej jest pod pasmem nagich skał, gdzie natura okrywa wszystko zieloną szatą bukowych lasów z odrobiną jodły, grabu, sosny alpejskiej, a jeszcze niżej winnic i oliwnych gajów.
         To piękne góry i ciągnie mnie tam jak cholera, ale niespodziewanie pojawił się przede mną problem - nie mam sojuszników. Ela stanowczo odmówiła. Nie pojedzie i tyle. Podziwia te góry, ale budzą w niej jakiś lęk i grozę - nawet dyskutować nie chce, a Andrzej i Bożena ciągle się wahają. To mnie stawia w dość niezręcznej sytuacji; nie mogę ich przecież zmuszać. Będzie jak będzie, najwyżej pójdę sam. Następny ranek przyniósł jednak odmianę. Ruszamy we troje, jedynie Ela zostanie na miejscu. 
Wjazd do Parku Przyrody  Biokovo – odtąd czeka nas już tylko wspinaczka. Stąd wąską, górską - chwilami niebezpieczną  - dróżką  można dojechać nawet na Sveti Jure 1762 m n.p.m.


Najpierw droga jest łagodna, a jazda sprawia przyjemność.  Przez co najmniej kwadrans zapinamy agrafki na serpentynach w starym piniowym lesie – raz w  prawo, raz w lewo i znowu i jeszcze raz.


……. a potem droga staje dęba i pnie się ostro w górę.  Im wyżej  tym coraz  mniej drzew i coraz więcej nagich skał.



Nie stawimy sobie za punkt honoru wjazdu na Sveti Jure. Może tak, a może nie – zobaczymy. Najważniejsze to: choć  odrobinę poznać i przybliżyć sobie góry,  no i zobaczyć faktycznie jak tu  jest.




Stoję na skarpie. Tam  na dole, pod  nami małe  miasteczka i wioski – wyglądają zupełnie jak z lotu ptaka




Nasz kolejny przystanek. Jest tu sporo turystycznych szlaków i do tego w większości są nieźle oznaczone.


Czasami ciarki przechodzą po plecach, ale to tylko czasami.


Spojrzałem  w dół na drogę, tę którą tu  przed chwilą przyjechaliśmy. Chyba dobrze, że nie ma tu  z nami Eli.




Vrata Biokova, ciekawe miejsce: restauracja, wiejski dom turystyczny i ranczo z tradycjami ( na wysokości  ponad 900 m n.p.m. ). Zostaniemy tu na chwilę.  

Jakież było moje zdziwienie,  gdy na drodze zobaczyłem najpierw wielkie  krowie placki, nieco dalej, w krzakach łaciate biało-bordowe stado, a pół kilometra dalej kilka koni na wolnym wypasie. I to wszystko wysoko w górach.




Droga znowu jakby się nieco wypłaszczyła, a atmosfera w samochodzie  wypogodniała. Na  twarzy Bożeny pojawił się pierwszy, nieśmiały  uśmiech. Nieco dalej jednak jezdnia stawała się coraz węższa, a jedynym sposobem na mijanie innych aut były niewielkie zatoczki.  Nad  nami  majaczyły okoliczne szczyty.



Nic złego się nie działo, a jednak się stało. Bożena spojrzała na  kolejny stromy podjazd i coś w niej pękło. Zjechaliśmy w   zatoczkę i wtedy zobaczyłem  w  jej  oczach lęk, zwykły ludzki lęk. Nic nie można było z tym zrobić, tylko zrozumieć i uszanować  - koniec,  kropka. Tyle i aż tyle – nic więcej. Dalej nie jedziemy – to wspólna decyzja


Rozejrzałem się i zobaczyłem, że jesteśmy na przełęczy. Piękne widoki, śliczna pogoda i my w samym środku wysokich gór. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Andrzej poszedł po plecaki, przyniósł kanapki i napoje,  usiedliśmy i zrobiliśmy  piknik . To były cudowne chwile.


Godzinę później zaczęliśmy odwrót. Przed nami  zjazd i nerwy w postronkach. Bożena poprosiła – na wszelki wypadek - o miejsce na tylnym siedzeniu.



Przez cały czas widziałem ją w lusterku. Tylko przy pierwszym, wiszącym w powietrzu zakręcie zamknęła oczy i wzięła twarz we własne dłonie. Później już było tylko lepiej. Oswajała się z górami, aż w końcu odepchnęła i zaczęła się swobodnie rozglądać. 




Czasem droga przypominała  półkę przyczepioną do ściany.

Tu  zawsze trzeba liczyć się z mijanką i pamiętać, że samochody mieszczą się na styk, na przysłowiowy lakier.



Jeżeli nie ma w pobliżu  zatoczki, to może uratować cię tylko spokój. Szukaj jakiegokolwiek wklęśnięcia pod skalną ścianą i  przytul się tam. Nigdy nie ustawiaj się nad przepaścią. Niech robią to inni.  




Jeżeli masz prawidłowo rozwinięty instynkt walki o życie,  to na pewno  przeżyjesz. Do tego odrobina rozsądku, spokoju i wiary we własne umiejętności – to gwarancja, że zostaną  ci z tej eskapady tylko fajne wspomnienia.




Robimy kolejny, krótki przystanek – to doskonałe miejsce na chwilę odpoczynku i zarazem świetny punkt widokowy.



Wszystkie okoliczne wyspy u naszych stóp. Widać stąd : Hvar, Brać, Korćulę, a nawet półwysep Peljeśac.

Znowu jedziemy ostro w dół, więc na wszelki wypadek spojrzałem w lusterko. Bożena  z zapartym  tchem rozglądała się po okolicy. Po lęku i strachu  nie było nawet śladu.




Pod nami droga numer 512 – boczna, przez góry od Ravćy. Jechaliśmy nią kilka dni temu. Prawdziwa chorwacka prowincja – tam to jest dopiero ciekawie.




Zawsze podziwiałem ludzi, którzy nie boją się wyzwań. Dlatego jak zobaczyłem faceta, który pcha się w  te góry rowerem – nie  mogłem wyjść ze zdumienia. Wielki szacun. Trzeba mieć zdrowie i silną psychikę.


Było pięć po drugiej, gdy szlaban bramy wyjazdowej z parku podniósł się do góry.  Chwilę później byliśmy już na drodze prowadzącej  do Makarskiej, mogliśmy wracać do domu, ale plan  był inny.




Czasami  miałem wrażenie,  że szosa w  jednej chwili urwie się  i zaraz wpadniemy do morza.



Wąską i krętą drogą, wzdłuż sosnowego lasu daliśmy się prowadzić  po stromym zboczu do miejsca,  gdzie morze styka się z lądem. To teraz był nasz cel.  W towarzystwie olśniewających  widoków  -  dotarliśmy  do małego miasteczka – Podgora.




Mieszka tu na stałe  nie więcej  jak  półtora tysiąca ludzi, ale każdego lata pojawia się tu  kilka  razy więcej turystów. To znana i popularna w Chorwacji miejscowość letniskowa.




Jest wszystko czego dusza zapragnie: czyste morze,  ładne plaże, bezchmurne niebo, piękne poranki z zachody słońca, duża  marina, jachty, bary restauracje, hotele i pensjonaty.  A do tego cicho i spokojnie.



Z Podgory do Maskarskiej jest tylko 7 kilometrów. Było cudownie i w górach i nad morzem, czas jednak wracać. Ruszamy więc z powrotem. Przed chwilą dzwoniła stęskniona Ela i zaczęła nas poganiać. Żarty się skończyły.


Wracamy wreszcie do domu. Czeka na  nas spóźniony obiad.


          Patrzyłem tak z daleka  na te góry, patrzyłem i w końcu dopiąłem swego. Moje marzenie  spełniło się. Wprawdzie nie dojechaliśmy na Sveti Jure, ale i tak jestem szczęśliwy,  wiem przynajmniej co w trawie piszczy. Jeszcze dzisiaj rano, gdy spojrzałem na nie z plaży, były dla mnie zagadką. Teraz jest już nieco inaczej, bo: byłem, widziałem, chodziłem, patrzyłem, a nawet położyłem się na górskiej łące, na przeklęczy wysoko pod niebem. Poczułem się nawet przez chwilę jak zdobywca, ale żadnym zdobywcą -  tak naprawdę - nie byłem. Poczułem się jak król, ale żadnym królem nie byłem. Bo to było jakby złudzenie, tylko złudzenie. Poznałem góry przyjazne i gościnne. Takie jak senne marzenie. Złudzenie, bo wjechałem tam samochodem, a nie wlazłem na piechotę,  bo wygrzewałem się w słońcu i ciepłym wietrze, ale nie marzłem w deszczu pośród  szalejącej burzy.  Tak było. I tak nie było. Więc – tak, czy siak - znam tylko część prawdy o górach Biokovo. Tej drugiej nie poznałem, ale przynajmniej o niej wiem. Mimo wszystko cieszę się, że tam byłem. To piękne góry.

cdn.