Grecja

sobota, 1 grudnia 2018

Polskie góry. Stara Morawa jak tam dojechać? (cz.I.)

       Nie jedna sprawa jest dziełem przypadku. Ta nasza właśnie taka była, bo to przypadkiem Ela weszła na stronę hotelu Morawa w Starej Morawie, w maleńkiej wiosce za Stroniem Śląskim. Zawołała mnie i oboje zaczęliśmy się przyglądać tej ofercie. Hotel jak hotel, ale jego położenie, wydawało mi się na tyle dobre, że warto było nad tym oko zawiesić. Wokoło góry i sporo ciekawych miejsc do zwiedzania: Śnieżnik, Rudawiec, Kowadło, Czarna Góra, Lądek Zdrój, Międzygórze, Bystrzyca Kłodzka, Długopole Zdrój, Sienna, Kletno no i Niedźwiedzia Jaskinia; wszystko na styku gór Złotych, Bialskich i Masywu Śnieżnika tuż przy czeskiej granicy. Fantastycznie. Plan wyjazdu układał mi się od ręki, tym bardziej, że to zupełnie niedaleko od Opola.
         Nawet nie wiem, czy wtedy na pewno potrzebowaliśmy tej podróży, ale sam pomysł był na tyle ciekawy, że następnego dnia wróciliśmy, w porannej rozmowie, do tego tematu. Przy kawie klamka zapadła; bierzemy trzy dni wolnego, uciekamy z miasta i od codziennych problemów. Była jesień, która mogła zmienić się w każdej chwili w zimę, ale to nie był powód, dla którego powinniśmy zmieniać plany, wprost przeciwnie, to był nawet argument za tym, aby właśnie tam i teraz pojechać - nakręcaliśmy się tego dnia oboje.
…………………………………………………………………………………………………………..
Nasza trasa: Opole – Nysa – Otmuchów – Paczków – Jawornik (Czechy) – Przełęcz Lądecka - Lądek Zdrój – Stronie Śląskie – Stara Morawa - 110 kilometrów.
…………………………………………………………………………………………………………..
Javornik (Czechy) - tu robimy nasz pierwszy przystanek

Zamek na skale- Jansky Wrch














Ruszamy dalej - kierunek Travna.







Przy kapliczce w prawo, w stronę przełęczy.



Lądek Zdrój - kolejna przerwa w podróży; spacer i zwiedzanie.



Zdrój przyrodoleczniczy.










Na kawie w Albrechtshalle 






Zostawiamy piękny jesienny Lądek, jedziemy do Stronia Śląskiego




I wreszcie cel naszej podróży - hotel w Starej Morawie. 



         Była trzecia po południu, gdy wjechałem na hotelowy parking. Panowała kompletna cisza, żywej duszy. Było jeszcze słonecznie, ale od zachodu powoli nadciągały ciemne chmury. Formalności załatwiliśmy szybko i szybko oswoiliśmy się z naszym nowym pokojem. Wyglądał na schludny, czysty, a do tego z widokiem na pobliskie góry. Byłem zdziwiony, ale Ela miała jeszcze siły i ochotę na spacer, więc pół godziny później zeszliśmy na dół i ruszyliśmy, wolnym krokiem, wydłuż strumienia Morawki, w stronę widocznych stąd zabudowań. Tego nam chyba trzeba było; piękna jesiennej natury, harmonii i spokoju.
        Wąska asfaltowa dróżka doprowadziła nas do położonej w dolinie wioski Bolesławów, do miejsca gdzie schodzą się dwa górskie potoki i przechodzi granica oddzielenia Gór Bialskich od Masywu Śnieżnika. Powoli nadciągał zmierzch, a ciszę przerwało, od czasu do czasu, ujadanie psów – trzeba było więc wracać. Staliśmy w centrum wioski, tuż obok figury św. Franciszka Ksawerego, gdy Ela odwróciła się na pięcie, podała mi rękę – jak za dawnych czasów - i zaczęła coś mówić o kolacji. Ruszyliśmy w powrotną drogę.
          O północy jeszcze nie spałem, wstałem z fotela i podszedłem do okna. Tak jakbym chciał z tej ciemności wywróżyć albo może nawet wyprosić dobrą pogodę na jutro. I wtedy Księżyc wychylił się zza delikatnie podświetlonej chmury, odmieniając okoliczne wzgórza olśniewającym światłem. Z nadzieją, że to może być dobry znak poszedłem wreszcie do łóżka.

piątek, 2 listopada 2018

Polskie góry. Na Kondracką Kopę, a potem w dół.

       Zakopane jest tylko jedno i nic się na to nie poradzi, a szkoda, bo gdyby było inaczej pewnie by się tak nie strywializowało, nie zbanalizowało i nie skomercjalizowało. Narcystyczne Zakopane, zagubione w pogoni za mamoną, umiłowaniu do kiczu i coraz bardziej powszechnej bylejakości. Tłok, zgiełk i to dojenie pieniędzy za wszelką cenę jest odrażające i pewnie dlatego nabieram coraz większej awersji do tego miasteczka, miejsca gdzie podano mi kiedyś niejadalny bigos. To nie jest jednak powód by obrażać się na Tatry, no nie, na pewno nie, bo przecież chodzenie po górach nie musi oznaczyć nawet zbliżania się do Krupówek; to dwie zupełnie inne sprawy, które jak sądzę da się oddzielić. Tatry były, są i zawsze będą piękne, a ich uroda przyciąga i daje ukojenie – zapewne - każdej skołatanej duszy. No wiec jedziemy, nie dla Krupówek, a dla widoków niezapomnianych: słońcem oblanych szczytów i grani, przełęczy i dolin, stawów i szumu strumieni i ptaków rozkołysanych na niebie.
…………..……………………………………………………………………………………………….
      Nasz plan był prosty: wjazd na Kasprowy Wierch (1987) – czerwonym szlakiem na Pośredni Goryczkowy (1874) – Goryczkowa Czuba (1913) – Suche Czuby (1799) – Suchy Wierch Kondracki (1893) – Przełęcz pod Kondracką (1863) – Kopa Kondracka (2005) – na żółty szlak do – Kondrackiej Przełęczy i w prawo na niebieski szlak do Doliny Małego Szerokiego, a potem do Schroniska na Hali Kondratowej – Polana Kalatówki i dojście do drogi Brata Alberta – Kuźnice – 10.5 km (5 godzin)
…………..……………………………………………………………………………………………….
        Dla takich jak my, pospolitych amatorów górskich wędrówek, to droga – pi razy drzwi - na pół dnia albo może i nieco więcej. Najważniejsze jednak, że mamy dobre buty, coś do jedzenia, no i (chyba wystarczający) zapas wody. Ruszamy





















































































        Pierwszy kryzys dopadł nas na Kondrackiej Przełęczy. Zjawił się niespodziewanie, gdy po krótkiej przewie chcieliśmy ruszać dalej. Dotknął Elę swoja niewidzialną ręką i posadził ponownie na wielkim kamieniu. Tak jakby z niczego zrobiła się słaba, apatyczna i bez woli dalszego chodzenia. Po raz drugi stało się to, gdy na horyzoncie zobaczyłem schronisko. Stopy Eli cierpiały coraz bardziej, ale perspektywa odpoczynku pod dachem dodawała jej sił i wprawdzie z grymasem cierpienia na twarzy, ale doszła jakoś do celu. Zapachy dobiegające od strony kuchni tchnęły w nią wtedy nowego ducha, a gorący posiłek przywrócił chęci i wiarę we własne siły.      
        Była już szósta po południu, gdy niebieskim szlakiem weszliśmy do Kuźnic i tu przy ławce - obok parkingu - zamknęło nam się koło; stąd, dzisiaj rano ruszaliśmy w drogę. Byliśmy 10 godzin w górach. Teraz dopiliśmy resztkę wody z plecakowych zapasów, zjedliśmy na spółkę ostatnią kanapkę i tak jakby bezwiednie przymknęły mi się oczy. To nie był chyba jednak sen …. a może i był. Nie jestem tego pewien. Ławka była prawdziwa, a tak jakby mnie tutaj przez moment nie było. Ela chwycił nagle moją rękę i wtedy ocknąłem się. Byłem jak nowo narodzony, mogliśmy iść dalej.



poniedziałek, 1 października 2018

Kraków - ulubione miejsca.

         Każde spotkanie z Krakowem zaczynamy tradycyjnie od wizyty u naszej Marysi. Tak więc wielkim łukiem najpierw omijamy miasto od południa i mostem Wandy na Wiśle, a potem ulicą Longinusa Podbipięty wjeżdżamy w zielone osiedle aż pod balkon pełen czerwonych pelargonii. Tym razem miało być inaczej. Najpierw spacer po starym Krakowie, a dopiero potem rodzinna nasiadówka. Nawet nie wiem kto to wymyślił – Ela czy ja? Chociaż to i tak nie ma większego znaczenia. Chcieliśmy jedynie coś odmienić, więc odmieniliśmy. Lubię Kraków i Ela też go lubi, wiec razem go lubimy i zapewne dlatego tak dobrze nam się po nim chodzi. Chociaż to „chodzi”  to nie jest  najlepsze określenie, bo nam się tu raczej najlepiej -  chyba jednak  -  łazi. Lubimy to takie  nasze łażenie, odkrytymi już ścieżkami po dawno poznanych miejscach, tak bez pośpiechu i w czasie przerywanym - chwilami -  mariackim hejnałem. Taka przyjemna przechadzka. 

Barbakan - tu zaczynamy



Plac Matejki …….

……. i pomnik Grunwaldzki 



Idziemy do Bramy Floriańskiej




Galeria pod chmurką na Pijarskiej




Ulica Floriańska




...…… a na drugim krańcu Bazylika Mariacka.








Sukiennice



Zaczarowana dorożka, zaczarowany dorożkarz, zaczarowany koń




Pijalnia czekolady - chwila ochłody, chwila osłody.



Pomnik Adama Mickiewicza



Pod arkadami

Dzisiaj tutaj dzień targowy, różne słyszy się rozmowy.




Spotkanie z Piotrem Skrzyneckim.




Collegium Maius



……. na dziedzińcu





Uniwersytet Jagielloński 





Na ulicy Gołębiej



Widok z ulicy Brackiej



…….. i znowu na Rynku Głównym.



Idziemy na Grodzką. 

Kościół św. Apostołów Piotra i Pawła. 




No i wreszcie Wawel



Katedra i Kaplica Zygmuntowska



Krużganki dziedzińca zamkowego




Baszta Sandomierska




Rzut okiem z Wawelu na Wisłę. 



Na Skałce



Kazimierz - restauracja Ariel na ulicy Szerokiej

Hamsa - Izraeli Restobar



To miejsce, gdzie ulica Szeroka wcale już nie jest taka szeroka. 




 
         Na rogu przy ulicy Miodowej, koło szyldu kupca Abrahama Rattnera dopadło nas w końcu zmęczenie. Mieliśmy jeszcze chęć, ale siły już gdzieś odleciały. - Pół dnia łażenia w pełnym słońcu, po ulubionym Krakowie wystarczy, chyba wystarczy – kołatało mi w głowie. Może i jeszcze byśmy gdzieś podreptali, ale Eli przypomniała się wtedy nasza stara zasada, że „ nie robimy niczego na siłę”. No dobrze, niech tak będzie. Jedno mrugniecie powieki i kompromis między nami był gotowy. Nie ma co, jedziemy więc do Marysi, czas najwyższy.  Uwielbiam te spotkania.