Grecja

wtorek, 25 marca 2014

Chorwacja po raz trzeci - wyprawa do Omisza


Cel: Omiś - Chorwacja (Środkowa Dalmacja)

Trasa do: Opole - Mikulov (przystanek/zwiedzanie) - Wiedeń - Riegersburg (przystanek/zwiedzanie) Kalsdorf bei Graz (nocleg - Oekotel) - Karlovac - Senj - Omiś. 

Trasa powrót: Omiś - Mostar (przystanek/ zwiedzanie) - Sarajewo (przystanek/zwiedzanie) - Pecz (nocleg/zwiedzanie) - Siofok - Gyor - Bratysława (przystanek/ zwiedzanie) - Brno - Opole.
..................................................................................................................................................................

Jest 7 czerwca 2013 roku - po dwóch latach wracamy do Chorwacji. To miłe i ekscytujące, bo po pierwsze - jesteśmy w tym samym składzie, a po drugie tamte wakacje były niezwykle udane. Tym razem poniosło nas bardziej na południe, uciekamy od Kwarneru w stronę środkowej Dalmacji. Teraz upatrzyliśmy sobie maleńkie miasteczko Omiś u ujścia rzeki Cetiny - niewiele ponad dwadzieścia kilometrów na południe od Splitu, no i jakieś tysiąc dwieście kilometrów od Opola. Podróże można planować na wiele sposobów. Jest taki co zachęca, by gnać do celu jak najszybciej, inny zaś, by rozglądać się po drodze i nie tracić okazji, do zwiedzania pięknych i ciekawych miejsc. My polubiliśmy podróżowanie z przystankami. Można robić przecież przerwy w podróży, właśnie tam gdzie jest coś naprawdę interesującego (a kości i tak trzeba rozprostować). Pierwszego dnia chcemy zdążyć na nocleg do Kalsdorf pod Grazem w Austrii. Po drodze jednak zaplanowaliśmy dwa postoje: pierwszy w Mikulovie na południowych Morawach, a drugi u stóp zamku Riegersburg w Styrii. Rankiem, tuż po śniadaniu, następnego dnia chcemy ruszyć przez Słowenię w stronę Karlovaca w Chorwacji, z zamiarem krótkiego odpoczynku i zwiedzenia miasteczka Senj - już nad Adriatykiem. A w Omiśiu - przede wszystkim plaża i morze. Nie obejdzie się jednak bez propozycji kilku wycieczek i zwiedzania. Jest górska rzeka, a więc pomyślałem o raftingu na Cetinie. Tylko głupiec mając bazę w Omisiu, nie pojechałby do Trogiru czy też do Splitu – a przecież warto zobaczyć oba te miejsca, zarówno w dzień jak i w nocy. Na wprost naszego hotelu jest wyspa Brać. No i góry -  wręcz zapraszają do pieszych wędrówek. Może warto spojrzeć na błękit morza, zieleń piniowych lasów i czerwone dachy domów, właśnie z górskich ścieżek. Mamy też pomysł na drogę powrotną. Po co wracać tą samą trasą? Będzie naprawdę ciekawie. Tym razem, jadąc wzdłuż Neretwy chcemy dojechać do Mostaru w Bośni i Hercegowinie, a po kilku godzinach zatrzymać się na obiad w Sarajewie. To miejsca tak nam nieznane, a jednocześnie magiczne (a także i tragiczne), że już sama myśl o podróży w tę stroną jest ekscytująca. No, a potem wzdłuż rzeki Bosny wjedziemy przez Slawonię na południowe Węgry, na nocleg w Peczu. Kolejnego dnia planujemy jedynie przystanek ze zwiedzaniem, na starym mieście i zamku w Bratysławie. 


Ruszamy w trasę.
Z Opola wyjechaliśmy o szóstej rano. Tuż przed południem byliśmy już na rynku w Mikulovie. To nasza pierwsza przerwa w podróży. Miasteczko leży w południowych Morawach, bardzo blisko granicy z Dolną Austrią. To dawne ziemie Lichtensteinów - podobnie jak pobliskie zamki w Lednicach i Valticach, które zwiedzaliśmy dwa lata temu. Tutejszy rynek z renesansowymi kamieniczkami i zamkiem tworzą ciekawą scenerię. Jest miło -  to dobre miejsce do odpoczynku, po prawie trzystu kilometrach jazdy. Płacimy rachunek za kawę i ruszamy w dalszą drogę, jedziemy w stronę  Wiednia.

Zamek Mikulov. 

Jazda autostradą A2 z Wiednia do Grazu, jest nieco nużąca. Dlatego  zaplanowaliśmy, w tej okolicy kolejny przystanek. Robimy zjazd, w boczną drogę – koło miasteczka Ilz. Jedziemy teraz  do Riegersburga. To tu, na wzgórzu nad miasteczkiem, na wysokiej skale stoi, średniowieczny zamek. Jego początki  sięgają podobno dwunastego wieku, ale obecny kształt pochodzi prawdopodobnie z wieku siedemnastego. W niektórych przewodnikach można znaleźć informację, że należy on do najlepiej zachowanych budowli średniowiecznych w Europie. Rzeczywiście jest imponujący i jest na co popatrzeć. Do zamku wjechaliśmy przy pomocy windy -  bilety można dostać u barmanki w małej restauracyjce tuż obok. Na noc zatrzymaliśmy się w hotelu w Kalsdorf, niedaleko Grazu. Poranek był piękny - szykowała się ładna pogoda, więc zaraz po śniadaniu ruszyliśmy w trasę. Szybko za nami został Zagrzeb i Karlowac. Moglibyśmy pewnie gnać tak prosto na Split, gdyby nie pomysł na szybkie spotkanie z morzem. Tak nas ciągnęło nad Adriatyk, że zrobiliśmy zjazd z autostrady na Senj - miasteczko położone na wprost wyspy Krk. Tu, nawigacja zaprowadziła nas wprost na wzgórze, pod starą warownię Nahaj. Pod nami czerwone dachy, błękitne morze i w oddali biała wyspa. Można więc odpocząć i popatrzeć na kawałek pięknej Chorwacji. Po godzinie ruszamy dalej. Zamiast wracać na A1 postanowiliśmy, że przez najbliższe ponad sto kilometrów będziemy jechać nad brzegiem morza. Po prawej stronie towarzyszy nam - najpierw - wystająca z morza wyspa Rab, a za nią ciągnąca się całymi kilometrami wyspa Pag, zaś z lądu ciągle spoglądają na nas, wierzchołki Welebitu. Droga jest dobra - cudne panoramy. Z żalem mijamy Paklenicę -  trochę pogania nas czas. 

Tu zielona Cetina wpada do Adriatyku. 
Krętą, górską drogą w dół, w stronę zielonej Cetiny, wielkich białych skał i - otwierającego się w kanionie przed nami - błękitnego morza, zjechaliśmy do Omisza. Piękne widoki i dużo słońca - świetne powitanie na otwarcie naszych wakacji.

Omiś
Zamieszkaliśmy nieco na uboczu, jednak nie dalej jak dziesięć minut spacerkiem od centrum miasta, wśród piniowego lasu, nieopodal małej plaży - przy ulicy Brzet.

Fortica - zamek na szczycie.
Omiś jest malowniczo położony, leży tam gdzie Cetina wpada do Adriatyku. O jego ciekawej historii świadczy najstarsza część miasta oraz istniejące  fortyfikacje. Miasteczko ładnie prezentuje się na tle skalistych szczytów górskich. Trochę dziwne jest to, że w polskich przewodnikach niewiele można znaleźć informacji na ten temat. Jest to przecież popularna miejscowość i baza wypadowa do raftingu na pobliskiej górskiej rzece. Wielu ludzi przyjeżdża tu właśnie na rafting. To tu, miesza się zimna woda Cetiny, z ciepłym morzem, tu także rzeka dzieli miasteczko na dwie części - to jest piękne miejsce na adriatyckim wybrzeżu.  Omiś ma niewielką, ale ładną starówkę - taki labirynt uroczych, wąskich uliczek i dwóch większych placów. Miłe klimaty są tu wieczorami, szczególnie gdy spogląda się na podświetlone kamienice, kościelną wieżę oraz zamek Mirabella. To tutaj, przy miejscowym piwie - wieczorami - zastanawialiśmy się nad każdym następnym dniem. Do zamku prowadzi ze starówki arkadowe przejście, tuż obok kościelnej wieży. Schodkami do góry można dotrzeć, do górnej części tego bastionu. Warto wejść - panorama jest urzekająca. Jeszcze ciekawsze jest wejście do ruin zamku górnego  - położonego na wielkim występie skalnym, na  szczycie góry dominującej nad miastem. Dla laików twierdza sprawia wrażenie niedostępnej - ale tak nie jest. 

Trogir i Split


Trogir.
Następnego dnia wybraliśmy się do Trogiru. Elegancka Riva, wąskie, zacienione uliczki, pałace, piękne kamienice, świątynie, gwarne place i restauracje oraz nieprzebrane rzesze turystów - to jest Trogir. To taka "Mała Wenecja" - do której zawijają najwspanialsze łodzie i jachty - miasteczko wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Stare miasto położone jest na maleńkiej wysepce pomiędzy wyspą Ćiovo i lądem. Dostać się tu można przez stary kamienny most.  Miasto posiada swoją marinę, na około dwieście miejsc do cumowania. U wejścia do portu stoi na straży zbudowana przez Wenecjan w 1420 roku, imponująca twierdza Kamarlengo. Radzę wejść na mury tej warowni, by spojrzeć na  miasto i zobaczyć jego panoramę. Podpowiem także - że kiedy przyjedzie się do Trogiru przed południem, można bez umiaru przebierać w świeżych warzywach i owocach na tutejszym targowisku.

Katedra św. Wawrzyńca w Trogirze
Tego samego dnia, postanowiliśmy zajrzeć także do Splitu. Jadąc jednak koło Starego Kastelu, skręciliśmy w boczną, agrafkową drogę i wspinając się przez kilka kilometrów, znaleźliśmy się na przełęczy Malaczka. Piękna panorama - widać stąd błękitne morze, po prawej jest Trogir, na wprost Kastele, a z lewej leniwie rozłożony Spilt. To miejsce na Malaczce jest wyjątkowe, dla tutejszych mieszkańców. Jest tu coś w rodzaju mauzoleum, poświęconego poległym, w wojnie z lat dziewięćdziesiątych - nad wszystkim góruje wielki krzyż.  

Split - Pałac Dioklecjana
Zwiedzanie Splitu  najlepiej zacząć od Rivy - długiej promenady z ławeczkami i dorodnymi palmami. To bardzo ładne miejsce. Sporo tu kawiarenek i restauracji - jest gdzie przysiąść i odpocząć. Największą atrakcją Splitu jest pałac Dioklecjana. Ta dawna rezydencja rzymskiego cesarza, stała się naturalnym centrum miasta. Co roku zjawiają się tu turyści z całego świata, każdy chce  zobaczyć pałac sprzed tysiąca siedmiuset lat. To kawał historii -  budowla niezwykle atrakcyjna i co istotne, utrzymana w bardzo dobrym stanie.  Do Splitu powróciliśmy dwa dni później, tym razem w porze wieczorowo - nocnej. Byliśmy zachwyceni. W doskonale zachowanym pięknym perystylu z podświetlanymi kolumnami, przy dobrej muzyce można siedzieć całymi godzinami. Do hotelu wróciliśmy późno w nocy. Było bajecznie.

Rafting na rzece Cetina
Cetina to górska rzeka o długości nieco ponad 100 kilometrów, wpisana w otoczenie ogromnego kanionu. Już, jadąc tutaj zakładaliśmy, że wybierzemy się na spływ tą rzeką. Mówili nam przyjaciele, że rafting na Cetinie to niezapomniana przygoda – polecono nam także człowieka, który robi to tutaj profesjonalnie. Nie zawiedliśmy się – już następnego dnia rano, Mate Kesić przyjechał po nas swoim samochodem i ruszyliśmy w drogę. Pachniało niezłą przygodą już od samego początku. Nawet sama jazda do miejsca rozpoczęcia spływu, jest ekscytująca. Kręte drogi i ostre podjazdy, to dopiero przedsmak emocji. Ważne jest jednak to, że organizatorzy dbali od samego początku do końca -  o nasze bezpieczeństwo. Wiele zabawy jest przy ubieraniu kolorowych kamizelek i kasków oraz samo rozpoczęcie spływu. Mate, dał nam na skipera Marino – człowieka, który zajmuje się raftingiem od dziesięciu lat, a co najważniejsze mówi nieźle po polsku. Było wesoło.

Rafting na rzece Cetina. 
Na początku spływu rzeka jest spokojna - można przetestować; jak wychodzi wspólne wykonywanie podstawowych komend i poleceń pilota. Wbrew pozorom jest to ważne. Gdy  woda staje się coraz szybsza – pojawia się adrenalina. Skiper robi jednak dobrą atmosferę - sporo rozmawiamy i żartujemy. Pomału przyzwyczailiśmy się do wartkiego nurtu i kaskad. Coraz lepiej wychodzi nam właściwe ustawianie pontonu do progów wodnych. Po kilku kilometrach, dopłynęliśmy do dosyć trudnej przeszkody, zrobiło się niebezpiecznie. Piloci pokonali ten odcinek sami, a nas -  przewodnik przeprowadził do nowego zejścia na pontony. Cała akcja była dobrze zorganizowana i sprawnie przeprowadzona. Spływ w szybkim nurcie, spadającej w dół rzeki, wpływanie pod wodospady, skoki do wody oraz kąpiele w rzece to niezapomniane chwile. To jednak nie wszystko - cały czas płynęliśmy w kanionie.  Można tu podziwiać piękne widoki, woda jest niezwykle czysta, są głębiny i płycizny oraz ryby na wyciągnięcie ręki. To jest świetna oferta zarówno dla osób doświadczonych jak i nowicjuszy, to jest także fajna propozycja dla dzieci (oczywiście z opiekunami). Wszystkim polecam rafting na Cetinie.

Nasza ekipa na Cetinie. 
Płyniemy na wyspę Brać
Codziennie, wraz ze wschodem słońca, pojawiała się w naszym oknie, zielona wyspa. Tak naprawdę od jej brzegu, dzieliło nas około pięciu kilometrów. Patrząc w morze powstaje jednak złudzenie - odległości dla oka, są inne niż w rzeczywistości. Czasami była jakby w zasięgu reki. Każdego dnia zapraszała nas do siebie - a i nas tam ciągnęło. No więc to, że tam popłyniemy było pewne jak dwa razy dwa - nie wiedzieliśmy tylko na jaki wariant się zdecydować i  jak to zrobić. Czy popłynąć promem ze Splitu, czy może stateczkiem z Omisza? Decyzja w końcu zapadła - płyniemy na wyspę Brać.

Port w Omisiu. 
Po wieczornej naradzie, na starym mieście, pod murami zamku Mirabell, ustaliliśmy, że płyniemy z Omisza. Szykował nam się więc dzień na morzu i w słońcu. Rankiem, tuż po śniadaniu byliśmy już w porcie. Wejście na pokład, przebiegało sprawnie; po angielsku, niemiecku, po rosyjsku i po polsku - było miło. Po niecałej godzinie, statek cumował do nabrzeża w małej miejscowości Postira na wyspie Brać. Lubię takie poznawanie nowego - dotykanie pulsu życia w miejscach nieznanych. Te kamienne domy, wąskie uliczki, kościoły i kolorowe targowiska - to moje klimaty. Tu trafiliśmy także do tłoczarni oliwy z miejscowych oliwek. Pierwszy raz w życiu widziałem taką linię produkcyjną -  było ciekawie.

Postira na wyspie Brać. 
Dwie godziny później płynęliśmy już w stronę zatoki, na końcu której leży Puciśća. To tutaj, w okolicznych kamieniołomach, wydobywa się znany na całym świecie biały marmur. Wykorzystywano go między innymi, do budowy Białego Domu w Waszyngtonie oraz pałacu Dioklecjana. Mieliśmy tego dnia także  okazję, by zwiedzić tutejszą szkołę kamieniarsko – rzeźbiarską.  To bardzo ciekawe miejsce - polecam. Szkoda tylko, że nie udało nam się, dotrzeć na Vidovą Gorę ( najwyższy szczyt na wyspie) oraz na słynną plażę Zlatni Rat – może następnym razem. Woda w zatoce była czysta i zachęcała do pływania, więc rozłożyliśmy się tu z naszymi tobołami. Dwie godziny później - wracaliśmy już do Omisza. Stałem na dziobie statku, smagany morskim ciepłym wiatrem i nie mogłem się napatrzeć na przepiękne góry, spadające wprost do morza, na ich białe grzbiety, zielone piniowe lasy poniżej oraz białe domy z czerwonymi dachami tuż nad błękitną  wodą. Po chwili przyszła do mnie Ela i patrzyliśmy tak razem. Była zachwycona. 

Szkoła kamieniarsko - rzeźbiarska na wyspie Brać.

Okoliczne góry
Omiś leży  w otoczeniu pięknych gór Mosoru. Zawsze, będąc na wakacjach w Chorwacji wybieramy się w pobliskie góry. Najbliższe okolice obchodzimy pieszo, a dalsze objeżdżamy  samochodem.

Górny zamek nad miastem.
Wysoko nad Omiszem na stromej skale, usadowiła się Fortica - średniowieczny bastion obronny. Twierdza sprawia wrażenie niedostępnej, ale można do niej dotrzeć od strony miasta. Wysiłek jest spory, ale warto to zrobić - my tam byliśmy.

Widok z górnego zamku na okolicę. 

Czerwone dachy domów, białe strzeliste ściany skał, błękit morza oraz  zapach lawendy, to miejsca i obrazy, których zawsze  poszukujemy. Te góry to swoista galeria, pejzaży malowanych przez naturę. Najfajniejsze jest to, że siedząc gdzieś tam wysoko na kamieniu, zajadamy nasze  kanapki i popijajmy  herbatę z termosu, a reszta jest u naszych stóp. To taki nasz rytuał - zachwycanie się widokami. Takie ochy i achy w plenerze.

Pod nami Cetina wpływająca do morza.
Biokowo i Mosor są częścią Gór Dynarskich dotykających wód Adriatyku. Od strony morza charakteryzują się bardzo stromymi wapiennymi ścianami, pod którymi na ogół leży wąski i zielony pas nadmorski, toczy się życie, są wioski i miasteczka. Jesteśmy tu i przyglądamy się temu z bliska. To co robimy nie ma nic wspólnego wyczynem, to typowa rekreacja - wędrujemy zawsze bezpiecznymi szlakami.

Agrafkowa droga. 
Od tego miejsca w lewo, otwiera się Riwiera Makarska, no ale my tym razem jedziemy w prawo.

Droga do Splitu. 
Był taki jeden dzień - wybraliśmy się na samochodową wycieczkę po okolicznych górach. Dotarliśmy do kilku świetnych punktów widokowych.  Po drodze zatrzymaliśmy się w małej górskiej wsi. Ciekawiło nas jak żyją tu ludzie - dzięki temu poznaliśmy kilku miejscowych. Są mili i przyjaźni. Trochę tu jak u Kosturicy. Słońce mocno nam dokucza, więc ruszamy dalej. Przed nami droga przez; Pisak (mała kameralna plaża, cisza i spokój - polecam) i wioskę na wysokim stoku - Lokva Rogoznica (piękna panorama i wszechobecny zapach lawendy). Zatoczyliśmy koło - jedziemy do Omisia.

W drodze powrotnej



Mostar.
Do Polski wracamy przez Bośnię i Hercegowinę, Slawonię, Węgry, Słowację i Czechy. Jedziemy bez wielkiego pośpiechu, turystycznie, ze zwiedzaniem. Nocleg zaplanowaliśmy w węgierskim miasteczku Pecz. Po wczesnym śniadaniu, ruszyliśmy w stronę Bośni. Z Omisza do Mostaru mamy około 160 kilometrów. Kierujemy się na Ravce i dalej, do przejścia granicznego Metković. Na granicy bośniackiej, kruczowłosa strażniczka zażądała stanowczo, zielonej karty. Nie dałem się jednak zaskoczyć - byłem przygotowany. Ktoś mnie, kiedyś o tym uprzedził. Brak tego papierka oznaczał kłopoty. To chyba jedyny kraj w Europie, gdzie takie znaczenie ma ta zielona kartka. Przy wjeździe do Mostaru poszło nam gładko, nawet nie błądziliśmy. Z głównej drogi zjazd w lewo, na most na Neretwie i później w prawo w stronę starej części miasta.

Słynny most na Neretwie w Mostarze. 
Słońce grzało niemiłosiernie - niektórzy spośród nas, trochę źle to znosili. Do miasta wjechaliśmy w samo południe. Miejsce nas oczarowało - w jednej chwili uświadomiliśmy sobie, że stary Mostar jest magiczny. To zderzenie dwóch światów: chrześcijańskiego i muzułmańskiego. Wyjątkowa jest sceneria kamiennego mostu, w otoczeniu starych domów i sąsiedztwie minaretów nad lustrem wartko płynącej rzeki, a to wszystko u podnóża białych gór. Miejsce wyjątkowe, jak historia tego średniowiecznego mostu i narodów, które ten most od prawie pięciuset lat łączy i dzieli. Nieco zmęczeni, poprosiliśmy kelnera o kawę po turecku w tygielku. Spędziliśmy tu prawie dwie godziny, to trochę mało – wiec kiedyś pewnie tu wrócimy, a teraz do Sarajewa.

Mostar - miasto nad Neretwą.
Przed nami około półtorej godziny jazdy, do stolicy Bośni i Hercegowiny. Jedziemy przez piękne góry -  wzdłuż Neretwy. Z rzeką rozstaliśmy się na dobre, dopiero się w miejscowości Konjic. Przy wjeździe do Sarajewa, na dużym rondzie robimy zjazd w prawo, w stronę centrum miasta. Sarajewo leży w dolinie, jest miastem wąskim i bardzo długim. Od ronda jedziemy ponad dziesięć kilometrów - w okolice katedry.

Droga z Mostaru do Sarajewa.
Słyszałem kiedyś, że właśnie tu - w Sarajewie spotyka się wschód z zachodem. Chyba tak właśnie jest - tak, to takie miejsce. Kamienice rodem z Wiednia czy Budapesztu, sąsiadują z wieżami minaretów i kopułami meczetów. Trochę zaczarowani znaleźliśmy się w samym centrum starego Sarajewa, na jego głównym deptaku, wmieszaliśmy się więc w tłum - w labiryncie orientalnych uliczek.

Meczet Gazi Husrev - Sarajewo.
Tak  oto znaleźliśmy się w Bascarsiji – na najważniejszym sarajewskim bazarze. Tu zdarzyło się coś, czego nigdy bym się nie spodziewał. Sprawdziło nam się stare powiedzenie, że świat jest mały. Na dziedzińcu meczetu Gazi Husrev – bega, spotkaliśmy dobrego znajomego z Opola – cóż za zbieg okoliczności. Zrobiło się miło i serdecznie.  Jestem coraz bardziej głodny, natrętnie zaczynam myśleć o jedzeniu. Trochę zmęczeni, idziemy wreszcie na obiad. Czas zaraz ruszać -  w dalszą drogę. Boję się ciemności w górach,  więc chyba musimy  trochę się pospieszyć.

Na bazarze.
Z Sarajewa do Peczu - gdzie mamy zarezerwowawszy hotel - musimy przejechać  372 kilometry. Nie ma alternatywy, jeszcze raz znajdziemy się w Chorwacji. Jedziemy przez Slawonię. To jednak inna Chorwacja niż ta, gdzie wypoczywaliśmy. Slawonia leży między trzema rzekami: Drawą na północy gdzie graniczy z Węgrami i Sawą na południu, gdzie graniczy z Bośnią i Hercegowiną oraz Dunajem na wschodzie, gdzie sąsiaduje ze Serbią. Mówią o niej często złota Slawonia – jako, że uprawia się tu dużo zbóż – latem, podobno wielkie przestrzenie sprawiają wrażenie pozłacanych. Do Chorwacji wjeżdżamy przez Slawoński Brod, a opuszczamy ją w miasteczku Donji Miholjac - przed nami Węgry.

Hotel Palatinus - tu spędziliśmy noc.
Późnym wieczorem dotarliśmy do hotelu Palatinus w Peczu. W recepcji, starsza pani przywitała na płynną angielszczyzną (bo my po węgiersku ani w ząb), mówiąc z niekłamana troską "cieszymy się że wreszcie jesteście, martwiliśmy się już o was". Nie ważne ile w tym było prawdy, a ile kurtuazji, ale zrobiło się miło. Byłem zmęczony, tej nocy śniła mi się cielęcina z warzywami i minarety, a rano po obfitym śniadaniu poszliśmy na spacer. Pecz to ładne miasteczko. Hotel znajduje się w starej jego części, a więc wszędzie mieliśmy blisko. Obejrzeliśmy zadbany plac Szechenyi, Meczet Paszy Gazi Kaszom oraz Synagogę i Katedrę.

Pecz to piękne miasteczko.
Pecz jest malowniczo położony u stóp gór Mecsek - to jest łagodne pasmo zalesionych wzniesień i pagórków. Miasto ma bardzo ciekawą historię. Od początku szesnastego wieku przez ponad 150 lat było pod panowaniem tureckim. Da się to zauważyć, podczas spacerów uliczkami starej części miasta - trudno nie dostrzec  pięknej architektury osmańskiej i to w znakomitym  wydaniu. Rano, starszej pani w recepcji już nie było, pożegnaliśmy się jednak  z hotelem w nie mniej  w miłej atmosferze.

Zamek w Bratysławie

Po małej utarczce z węgierskimi policjantami w okolicy Siofok, dotarliśmy w niezłej kondycji i dobrych humorach do Bratysławy. Stolica Słowacji nie jest może tak popularna jak Praga, Wiedeń czy Budapeszt, ale my doszliśmy do wniosku, że grzechem byłoby tu się nie zatrzymać. To bardzo ciekawe miasto - naprawdę warto tu zajrzeć. Trafiliśmy świetnie - parking bez problemów, a potem spacerkiem do ulicy Michalskiej. To serce Bratysławy. Najpierw miał być obiad, a dopiero potem zwiedzanie. I wszyscy byli co do tego zgodni. Jedzenie było wyśmienite, obsługa miła - to dobry znak jak na początek. Najedzeni - ruszaliśmy na poznawanie okolicy. Ładnie tu. Zaczęliśmy od zbrojowni, czyli muzeum broni i fortyfikacji - cały czas pod górkę - do położonego na wzniesieniu, nad samym Dunajem wielkiego zamku. To nie było łatwe podejście. Bratysławski zamek widoczny jest z daleka, szczególnie gdy jedzie się od strony Gyor - to taka monumentalna bryła w kształcie odwróconego stołu. To także świetny punkt widokowy na Dunaj i pływające po nim statki. Przed nami droga przez Brno, Ołomuniec do Opola. Nasze koło się zamknęło. To były udane wakacje.

4 komentarze: