Grecja

poniedziałek, 10 marca 2014

Chorwacja - po raz pierwszy. Kastel - Split - wodospady na rzece Krka - Trogir - Dubrovnik - Plitwickie Jeziora

   Ta historia wzięła swój początek z pewnego spotkania towarzyskiego, sprzed kilku lat. Między śledzikiem, a śledzikiem, ktoś od niechcenia rzucił - wiecie, słyszałem, że Chorwacja to piękny kraj. - No, no podobno piękny - dodał ktoś inny. 
- A ja wam powiem, że spotkałem kilka dni temu znajomego, który często spędza wakacje, właśnie w Chorwacji - wtrąciłem się do rozmowy. 
- No tak, ale nawet gdyby coś, to jak tam dojechać? Przecież to kawał drogi. 
Taki był właśnie początek naszej rozmowy o Chorwacji, rozmowy która trwa, tak naprawdę, do dzisiaj. Pół roku później - w tym samym składzie - byliśmy już w drodze z Opola do Kastelu w Dalmacji. Mieliśmy świetnie rozpracowaną trasę i przygotowane plany. Od tego czasu Adriatyk to jest nasz stały wakacyjny kierunek.
…………………………………………………………………………………………………………..
Trasa do celu: Opole - Ołomuniec - Brno - Mikulov (Czechy) - Poysdorf - Wiedeń - Graz - Mureck (Austria) - Lenart - Ptuj (Słowenia) - Zagrzeb (przystanek/zwiedzanie) - Karlovac - Kastel Stary.

Droga powrotna: Kastel Stary - Plitwickie Jeziora (pobyt dwudniowy - m. Jezerce) - Karlovac (Chorwacja) - Ptuj - Lenart (Słowenia) - Mureck - Graz (przystanek/zwiedzanie) - Wiedeń (Austria) - Mikulov - Brno (Czechy) - Opole.
.............................................................................................................................................................….
Autostrada A1 - wakacyjna droga.
27 czerwca 2009 roku ruszyliśmy w drogę. Mieliśmy do pokonania prawie tysiąc dwieście kilometrów, a w Kastelu Starym czekał na nas Nikola Brasić, właściciel niewielkiego domu z ogrodem. Wyznaczyłem drogę przez: Ołomuniec, Brno i Mikulov w Czechach, Poysdorf, Wiedeń, Graz oraz Mureck w Austrii, Lenart i Ptuj w Słowenii, a następnie Zagrzeb i Karlovac w Chorwacji. Wszystko szło nam dobrze, aż do chwili gdy pomiędzy Wiedniem, a Grazem, w zupełnych ciemnościach, złapał nas długotrwały i uporczywy deszcz. To była wyższa szkoła jazdy; chwile grozy i emocji. Kilka godzin później wjechalismy do Zagrzebia. I to był nasz jedyny, dłuższy przystanek na tej trasie. Od tej pory było już tylko lepiej. Z autostrady w Chorwacji, zjechaliśmy w dobrze oznakowanym miejscu kierując się na Trogir i Kastele. Po kilku kilometrach ukazał nam się, widok błękitnego morza. Czekaliśmy na tą chwilę przez całą drogę. Nad zatokę Kasztelańską dotarliśmy w południe.
Kastel Stary.
    Kastela jest miastem, które liczy nieco ponad trzydzieści tysięcy mieszkańców. Rozciągnięta jest na przestrzeni prawie siedemnastu kilometrów, a powstała na fundamencie siedmiu antycznych osiedli, rozwinięta wokół zamków zbudowanych w XV i XVI wieku. Kaštel Stari – dokąd przyjechaliśmy jest jednym z pośród siedmiu podobnych do siebie osiedli. Całość jest położona na wybrzeżu, pomiędzy Trogirem a Splitem, a plaże Kaštelskiej riwiery ciągną się w tym rejonie przez ponad sześć kilometrów. Jest tu wiele zatok i świetnych miejsc do kąpieli.
    Następnego dnia, tuż po śniadaniu ruszyliśmy w góry. Zagorski put - to ulica, którą wyszliśmy z Kastelu na czerwony szlak, w kierunku przełęczy Malaczka. Chcieliśmy spojrzeć na zatokę z wysoka, więc nie było innego wyjścia jak wspiąć się na okoliczne szczyty. Trasa jest dość dobrze oznakowana, początkowo łatwa, a w końcowej części wymagająca jednak pewnego wysiłku, szczególnie gdy słońce zaczyna dokuczać.
Ulubione miejsce na wieczorne spacery. 
Szliśmy w terenie otwartym, a na niektórych odcinkach wśród oliwnych gajów. Po dwóch godzinach dotarliśmy na szczyt, na 500 m n.p.m. Przed nami otworzyła się przepiękna panorama. Byliśmy zmęczeni, ale i dumni, że daliśmy radę.
Góry Kozjak
Po górskiej wędrówce w naszych planach pojawił się Split, a w następnej kolejności Trogir. To miasta wyjątkowe z bogatą historią wypisaną na murach świątyń, pałaców, domów, ulic i placów.
Split.
Split to największe miasto dalmatyńskiego wybrzeża. Jego historia wiąże się nierozerwalnie z postacią rzymskiego cesarza Dioklecjana, który ponad tysiąc siedemset lat temu wybudował tutaj imponujący pałac. Ta monumentalna budowla przetrwała wieki i jest największą atrakcją miasta. Zanim jednak dotarliśmy na nadmorską promenadę i do pałacu, wessał nas na półgodziny miejscowy targ rybny z niezwykłą ofertą świeżych ryb i owoców morza.
Trogir. 
Po Splicie przyszła kolej na Trogir. Kamiennym mostem, dostaliśmy się pod bramę starego miasta, a potem w labiryncie wąskich uliczek i ukwieconych, obwieszonych praniem małych podwórek poznawaliśmy jego wnętrze. Tak doszliśmy do placu Jana Pawła II w pobliże ratusza, katedry św. Wawrzyńca i pięknego pałacu Cipiko, a po krótkim przystanku na nadmorski bulwar z weneckimi domami i średniowiecznymi fortyfikacjami. Weszliśmy na mury twierdzy Kamarlengo - piętnastowiecznego bastionu, z którego można zobaczyć miasto i port, na tle pobliskich gór. Widać stąd także doskonale zwodzony most, który łączy Trogir z wyspą Ciovo.
Na schodkach w Trogirze.

Skradin.
Oczarowani tym, co do tej pory zobaczyliśmy staliśmy się zachłanni. Może to dziwne, ale tak właśnie było. Tak, jak byśmy się bali, że coś możemy pominąć, albo utracić bezpowrotnie. Zamiast wylegiwać się na plaży, zaczęliśmy kombinować, gdzie by tu jeszcze pojechać i co by tu jeszcze zobaczyć. I tak powstał nasz kolejny plan. Na pierwszy ogień poszły wodospady na rzece Krka, potem wyjazd do Dubrownika, rejs na jakąś wyspę, a na koniec Plitwickie Jeziora. Trochę to dużo jak na jeden wakacyjny wyjazd, no ale cóż, raz kozie śmierć - niech będzie.
Rzeka Krka.
2 lipca, zaraz po śniadaniu spojrzałem jeszcze raz na mapę i ruszyliśmy do wioski Skradin nad rzeką Krka. Przed nami 85 kilometrów drogi: przez Trogir, w kierunku na Primosten, i dalej na Szybenik. Krętą spadającą w dół drogą, przez niebieski most na rzece dotarliśmy - wczesnym przedpołudniem - na miejsce. W uroczej zatoce, w wiosce Skradin wsiedliśmy na niewielki, wycieczkowy statek o nazwie Majka Danica. Stąd leniwa rzeka, w otoczeniu zielonych wzgórz poniosła nas w stronę wodospadów. Rejs był od początku bardzo przyjemny: malownicza sceneria i doskonała pogoda tworzyły sielankową, niczym nie zakłócaną atmosferę.
Wodospady na rzece Krka.
Byliśmy na terenie Parku Narodowego Krka. Największą atrakcją są tu wodospady, które tworzą bajkową scenerię. Wyryte w wapiennych skałach wąwozy wraz z wielkimi kaskadami malują niezapomniane obrazy. Do Skradina wróciliśmy późnym popołudniem. Na pożegnanie zerknąłem jeszcze raz, na wielki most pod Szybenikiem i - tym razem - w strugach deszczu, ruszyliśmy z powrotem do Kastelu.
Rejs na Otok Drvenik Veli. 
    Kolejnego dnia wybraliśmy się znowu do Trogiru. Za kwadrans ósma, staliśmy na nabrzeżu pod murami fortu Kamarlengo. Delikatne promienie słońca jeszcze niczego nie rozgrzały, a od morza zawiewał delikatny wiaterek. Zapowiadał się ładny dzień. Czekaliśmy na łódź, która miała nas zabrać na jedną z pobliskich wysp. Trogir pomału budził się do życia.
   Czas mijał, a po łodzi ani śladu. Nikt do nas ani nie machał, ani tym bardziej nie nawoływał. Robiło się nerwowo. Czyżbyśmy zostali zrobieni w trąbę? - pomyślałem. Szybkim krokiem przeszliśmy więc przez zwodzony most, w poszukiwaniu nadziei po drugiej stronie kanału. Atmosfera gęstniała, aż w końcu, w jednej chwili, wszystko się odmieniło. Łódź pojawiła się jakby z znikąd, a wyciągnięta ręka uśmiechniętego, młodego Chorwata zapraszała nas serdecznie na pokład. No i było już po problemie.
Wśród wysepek.
- Czy na tej łajbie jest jakaś toaleta? - zapytała w pewnej chwili, jedna z naszych pań. Okazało się, że to z pozoru niewinne pytanie mogło poważnie skomplikować znowu naszą sytuację. - Bo jeśli nie, to ja nie płynę" – dodała stanowczo. Łódź była niewielka, niezbyt komfortowa i nic nie wskazywało, że wyposażona w taki przybytek. Sprawy więc wyraźnie szły w złą stronę. Znowu nadciągały czarne chmury, a ja miałem uczucie bezradności, złości i coraz większej niemocy.
- Co za dzień - przeleciało mi przez głowę. Klątwa jakaś czy co? Kto i dlaczego rzuca nam te kłody pod nogi, od samego rana? – kołatało mi w głowie.
    I znowu, tak jak z tą łodzią, odmiana przyszła w jednej chwili. Odeszły dąsy, pojawił się uśmiech i zaświeciło nad nami słońce. Szyper odpalił silnik. Po przepłynięciu prawie dziesięciu mil morskich, zacumowaliśmy w zatoczce u brzegu wyspy Drvenik Mali. Nieopodal w oliwnym gaju czekał na nas domek z tarasem. Była żółta plaża, krystalicznie czysta woda i mnóstwo czasu dla siebie. Nie było już żadnych buntów i kręcenia nosem. Na tarasie pojawił się grill z rybami i miejscowe białe wino. I tak zeszło nam aż do wieczora.
Tu spędziliśmy pół dnia.

Wejście do portu w Trogirze. 
Chorwacja to nie tylko morze i góry, ale także i wyspy. Małe i duże - około tysiąc dwieście, z tego 67 zamieszkałych. Największe to Brać i Hvar na środkowym Adriatyku oraz Krk i Cres na północy. Nasz Drvenik Mali jak sama nazwa skazuje to tylko kropeczka na mapie. Warto jednak tam zajrzeć.
Po lewej Kamarlengo i stare miasto




Przystanek w drodze do Dubrownika. 
    Następnego dnia od piątej rano, byliśmy już w drodze do Dubrownika. To nie był pomysł zdroworozsądkowy, raczej bardziej szalony, wynikający chyba z przemożnego chciejstwa dążenia do spełniania marzeń. Przed nami do przejechania było ponad dwieście dwadzieścia kilometrów w jedną stronę. To w sumie spory wysiłek. Jedynym pocieszeniem było to, że Jadranka biegnie na styku morza i gór, a widoki należą do jednych z najpiękniejszych w Europie. Jadąc tędy wiedzieliśmy także, że musimy przejechać przez terytorium Bośni i Hercegowiny, i że czeka nas odprawa na granicy.
   Im bliżej było do Dubrownika, tym częściej wracała do minie myśl - z którego miejsca można zrobić najpiękniejsze zdjęcie tego miasta; takie chociażby jak z okładki najlepszego turystycznego folderu. Takie miałem pragnienie. Pomysł przyszedł wreszcie sam, gdy tylko jeszcze raz sięgnąłem po mapę. Teraz należało zweryfikować to w praktyce. Nie wjedziemy więc do miasta, niech poprowadzi nas Jadranska Cesta, aż do tablicy gdzie kończy Dubrownik - w kierunku na Cavtat. Zwolniłem i zaczęliśmy rozglądać się za tym jedynym, właściwym miejscem. Około trzystu metrów od granicy miasta, zobaczyłem po lewej stronie niewielki parking. To tu należało zatrzymać się, a następnie po kamiennych schodkach można było wspinać się na punkt widokowy. Bez trudu znalazłem miejsce parkingowe i mogliśmy ruszać już w górę. Tak, to było to miejsce, to stąd robi się najlepsze zdjęcia Dubrownika. Pokazała się przecudna panorama.
Poranna kawa.



Dubrownik - widok z przydrożnej skały.
Dubrownik - to perła, z kolekcji najpiękniejszych miast świata. Z jakiejkolwiek perspektywy byśmy nie spojrzeli, zawsze ma klasę i jest wyjątkowe, piękne, imponujące i niezwyciężone. Miasto z białego kamienia z czerwonymi dachami.
Czerwone dachy Dubrownika.
Na ulicy Baltazara Bogośćica wjechaliśmy do podziemnego parkingu, a potem wąziutką uliczką Izmedu Vrta, doszliśmy do głównej bramy starego miasta. Dopiero teraz, gdy spojrzałem w górę, uświadomiłem sobie jak gigantyczne mury otaczają Dubrownik. To kamienne miasto: kamienne są tu ulice, domy, pałace, klasztory i kościoły. Kamienie są tu szorstkie i na błysk wypolerowane, są chłodne i mocno od słońca nagrzane. To Dubrownik - przed wiekami zwany Raguza. Od lat marzyłem, aby kiedyś tu być. 
Schodami do góry. 

Katedra - widok z obronnych murów. 
   Dylemat nad zwiedzaniem miasta brzmi tak: zaczynać spacer z wysoka, od murów czy może z dołu pośród zacienionych uliczek. To pytanie na które trzeba sobie po prostu odpowiedzieć i to, najlepiej, zaraz po przekroczeniu bramy. Usiedliśmy więc przy słynnej studni Onufrego i koniec końców ustaliliśmy, że póki słońce tak bardzo jeszcze nie grzeje wejdziemy na mury i obejrzymy sobie wszystko z wysoka. Czym prędzej więc ruszyliśmy kamiennymi schodami obok kościoła Zbawiciela ku błękitnemu niebu. Na górze okazało się, że mury - na koronie - są szerokie, a spacer po nich jest nie tylko bezpieczny, ale przede wszystkim atrakcyjny. Piękne widoki - czerwone dachy miasta i błękit otaczającego je morza to jakby zapłata za cały ten nasz trud wspinania się tutaj. Mury są wysokie nawet na dwadzieścia pięć metrów, otaczają starówkę pierścieniem długim na dwa kilometry. Można z nich zajrzeć w zakamarki uliczek i placów, zobaczyć podwórka i miejsca wstydliwe, zerknąć przez okna do mieszkań bogatych i biednych, a także spojrzeć na wąskie uliczki przesłonięte suszącym się praniem. Pomysł był dobry z tym wejściem na mury w pierwszej kolejności.
   Gdy słońce stanęło w zenicie kończyliśmy nasz spacer po murach. Zamknęło nam się koło i znowu usiedliśmy na chwilkę obok studni Onufrego, a potem wolniutko ruszyliśmy od klasztoru Franciszkanów - główną ulicą nazywaną Stradunem - do kolumny Rolanda i do pałacu Sponza. Zrobiło się gorąco i dopiero w starym porcie znaleźliśmy więcej chłodu. Mury dają tu sporo zbawiennego cienia, a woda i delikatny wiatr tworzą orzeźwiający klimat.
Miasto w słońcu.
Potem nogi poniosły nas w stronę katedry, nazywanej przez miejscowych Velika Gospa. Legenda głosi, że świątynię ufundował Ryszard Lwie Serce z wdzięczności dla mieszkańców Raguzy, którzy uratowali go z katastrofy statku, podczas powrotu z wyprawy krzyżowej. Zapaliliśmy świeczkę, wrzuciliśmy grosik i zostaliśmy tu na chwilę, by posiedzieć w spokoju i ciszy.
Stary port w Dubrowniku.
Spacer labiryntem wąskich uliczek skończyliśmy w małej knajpce na ulicy Širokiej. I to był dobry wybór. Coś trzeba było zjeść. Zmęczenie i głód dały wyraźnie znać o sobie. Dostaliśmy tu: nie tylko dobrą pizzę, ale także wiele dowodów sympatii. Tak więc jeszcze raz okazało się, że Chorwaci to mili i uprzejmi ludzie. Najchętniej zostałbym tu do wieczora, no ale cóż to tylko moje marzenie. Trzeba wracać. Znowu weszliśmy na zalany słońcem Stradun i daliśmy się ponieść tłumowi. Na koniec jeszcze tylko kilka pamiątkowych zdjęć, ostatnie spojrzenia za siebie i znowu przeszliśmy, przez kamienną bramę Vrata od Pila, do innego świata. Droga powrotna z Dubrownika była męcząca - od piątej rano przecież nie spaliśmy. Tym razem nasi gospodarze czekali na nas do późnego wieczora. 
Studnia Onufrego.
Nikola o nas dbał, często przynosił słodkie figi, a nawet zdarzyło się, że któregoś dnia zaprosił mnie do swojej piwnicy pełnej wina. Polubiliśmy się z tymi ludźmi. Dzięki nim poznawaliśmy tutejsze zwyczaje i sposoby na załatwienie codziennych spraw. Następnego dnia po Dubrowniku była jedynie plaża, lenistwo od rana do wieczora. Wszyscy uważaliśmy, że nam się po prostu to należało. Potem jednak ciągoty do podróżowania wróciły i kolejny wieczór, przy wspaniałym księżycu, aż do północy spędziliśmy w Trogirze. Tym razem pojechaliśmy i wróciliśmy autobusem. Trogir jest piękny przy zachodzącym słońcu, a nocą wgląda bosko. W doskonałych humorach - ostatnim, nocnym połączeniem - wróciliśmy do Kastelu. I przyszedł wreszcie ostatni dzień. Potrzebowaliśmy spokoju i relaksu, dlatego – zaraz o śniadaniu – wskoczyliśmy w auto i pognaliśmy na plażę, tym razem na wyspie Ciovo. Bez trudu znaleźliśmy tu ładną zatoczkę blisko miejscowości Okrug Gornij. Jutro żegnamy wybrzeże. 
Znowu Trogir - historia i współczesność. 

Wyspa Ciovo.
No i przyszedł czas pożegnania z Kastelem - ruszamy w drogę powrotną. Plan był prosty: na jeden dzień zatrzymamy się na Plitwickich Jeziorach, to jedna z najciekawszych atrakcji turystycznych Chorwacji, no i co najważniejsze na naszej trasie powrotu do Polski.
Jezerce - tu spędziliśmy dwie noce. 
Niestety, nie mieliśmy rezerwacji i to, od rana, najbardziej mnie niepokoiło. Pożyjemy zobaczymy, poszukamy to znajdziemy – powiedziałem tuż przed wyjazdem w nadziei, że jakoś wszystkim poprawię humory. Po ponad dwustu kilometrach jazdy - gdy byliśmy prawie u celu – Andrzej zatrzymał auto na poboczu drogi, we wsi Jezerce. Byłem trochę zmęczony. Wysiadłem i zacząłem robić coś w rodzaju gimnastyki, przeciągając moje zastane kości. Wtedy zobaczyłem - w oddali - mężczyznę dającego wyraźnie znaki – tak jakby nas zapraszał. To dziwna metoda załatwienia kwatery, ale jak się okazało tutaj często stosowana. W ten sposób dostaliśmy dwa pokoje od ręki. Dom był położony w uroczym miejscu na skraju wsi. No i co, można? Można – okazało się. 
Plitwickie Jeziora.
   I tak znaleźliśmy się na Plitwickich Jeziorach, a do tego mamy fajne pokoje i miłych gospodarzy – wszystkie lęki i obawy nie miały już żadnego znaczenia. Obszar Plitwickich Jezior jest Parkiem Narodowym i znajduje się na liście Światowego Dziedzictwa Kulturalnego i Przyrodniczego UNESCO. To niezwykle miejsce.
   Było wczesne popołudnie, a wic mieliśmy dla siebie sporo czasu. Gadu, gadu i ustaliliśmy, że na pieszą wędrówkę, po całym, tym terenie, poświęcimy jutrzejszy dzień. To był dobry plan. Dzięki temu mogliśmy wyruszyć na trasę wcześnie rano, przy znośnej temperaturze. Liczyłem także, że o tej porze na szlaku nie będzie jeszcze zbyt wielu ludzi. To było ważne. Tak więc jutro cały dzień spędzimy wśród jezior i lasów.
    Dla jednych szmaragdowe, a dla innych turkusowe - wody - przelewają się tu przez szesnaście jezior otoczonych gęstym lasem. To świetne miejsce na relaks i odpoczynek. Jeziora wodospady i jaskinie - to wszystko w jednym miejscu. Widać, że natura była tu nad wyraz łaskawa. Cały obszar jest objęty szczególną ochroną. Fajnie, bo na miejscu można znaleźć sporo informacji o trasach zwiedzania. Opcji jest wiele, wszystko jest czytelne i na tyle zrozumiałe, że pozostaje jedynie dokonać wyboru. Trzeba tylko zabrać plecak, kanapki, ulubione napoje oraz dobre i wygodne buty.
Wodospady.

Wodospady i jeziora.
Jezioro Kozjak przepłynęliśmy niewielkim stateczkiem, napędzanym silnikiem elektrycznym. Później pieszo doszliśmy do wapiennych klifów, by w końcu zobaczyć największy wodospad w parku - 80 metrową kaskadę rozpylająca łagodnie chłodną i przyjemną mgiełkę.
Kozjak - największe jezioro.

Kaskady.
Tutejsze jeziora schodzą kaskadowo w dół. Dzielą je naturalne groble, na których zwieszają się niczym białe firanki, szumiące wodospady. W niektórych miejscach można dostać się pod parasol spadającej z wysoka wody; to niezapomniane, ekscytujące i przyjemne uczucie.
Drewniane kładki wytyczają kierunek spaceru. 
To jest fenomen świata natury. Można spojrzeć na wszystko z dołu lub z wysoka, można też przy pomocy sieci kładek i pomostów dostać się do wnętrza. Kto nie był niech żałuje, a kto był jest bogatszy i nikt mu tego nie odbierze. Dlatego zachęcam. 
Stolica Styrii - widok z zamkowej góry.
O piątej rano pobudka, kanapki do plecaka, herbata do termosu i ruszamy w drogę. Do pokonania mieliśmy około trzystu kilometrów, pojedziemy przez Karlovac, Ptuj i Lenart w Słowenii - do Grazu w Austrii. To będzie nasz kolejny przystanek ze zwiedzaniem. Koniec końców o dziewiątej byliśmy w samym centrum stolicy Styrii. Z łatwością zjechałem do podziemnego parkingu i od tej pory mogliśmy już zacząć zwiedzanie Grazu.
Graz - centrum miasta.
Graz to ładne i przyjazne miasto. Tu place i domy są bajkowe i niezwykła jest zaczarowana góra zamkowa, w samym sercu starówki, a także droga, która prowadzi na jej szczyt. Można wejść pieszo, albo szklaną windą we wnętrzu skały wjechać pod zamkowe mury. Śliczna jest też wielka wieża zegarowa, której wskazówki zamieniły się miejscami, bo tutaj mała skazuje minuty, a duża odlicza godziny – tak jakoś na przekór. Miasto mieliśmy u stóp – ładne widoki: w dole domy z czerwonymi, spadzistymi dachami, zgrabne place i wieże dostojnych kościołów, a to wszystko w otoczeniu okolicznych, zielonych wzgórz. Taki jest Graz. Wjechaliśmy tu windą, a zeszliśmy schodami – tak po prostu ze zwykłej ciekawości. Potem poniosło nas pośród zabytkowych kamienic, aż w końcu trafiliśmy do małej zacisznej kawiarenki, w której czekał na nas uśmiechnięty kelner.

***

10 komentarzy:

  1. Jestem pełna podziwu dla szczegółowości wpisu - zazdroszczę pamięci. :) Fajny post -zachęcający do odbycia własnej podróży. Brawo! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetne zdjęcia,
    zazdroszczę uchwycenia tego luksusowego jachtu!
    Pozdrawiam
    Wojtek

    OdpowiedzUsuń
  3. Ciekawy i treściwy blog !
    Zapraszam również do siebie :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Hej! Własnie niedługo wybieram się na Urlop w Chorwacji ale bałem się o to że nie będzie co zwiedzać i że będę przez 7 dni leżeć tylko plackiem nad morzem a tu widać po zdjęciach że jest inaczej! Super!

    OdpowiedzUsuń
  5. Super. To faktycznie doskonale miejsce do wypoczynku, ale warto także pojeździć, bo naprawdę jest co zwiedzać. Życzę udanego urlopu. Zapraszam częściej na mojego bloga. Pozdrawiam
    Kris

    OdpowiedzUsuń
  6. Cześć Kris. Dzięki za inspiracje. Decydując się w ostatniej chwili na wyjazd do Chorwacji, wiedziałem, że moim obowiązkiem jest przypomnieć sobie wpisy na Twoim blogu. Nie zatrzymałem się w Kastelu, bo obawiałem się odgłosów startujących samolotów. Na miejsce wypadowe wybrałem Mastrinkę na wyspie Ciovo. Korzystając z Twoich opisów zwiedziliśmy Kastele (obowiązkowy zakup wina), Split (oczywiście z Pałacem Dioklecjana) o Trogirze nie wspominam bo mieliśmy go na miejscu :). Wodospady Krka lekko zmodyfikowaliśmy i podjechaliśmy do wejścia Lozovac. Z parkingu do wodospadów można podjechać darmowym autobusem ale my wybraliśmy wersję pieszo. Następnie statkiem popłynęliśmy rzeką Krka na wyspę Visovac z małym klasztorem franciszkańskim i jeszcze mniejszym muzeum z wystawą fotograficzną zniszczeń podczas wojny w latach dziewięćdziesiątych. A spacer ścieżką wokół wodospadu Skradinski Buk jest fascynująca. Wracając postanowiliśmy jeszcze zwiedzić Sibenik z Katedrą Św Jakuba. Ostatnim akcentem podczas tego etapu była wczorajsza wycieczka statkiem z Trogiru na trzy wyspy (Blue Lagoon), najpierw miejscowość Maslinica na wyspie Solta (plażowanie lub w moim przypadku wizyta w kawiarni), następnie kąpiel w morzu w Błękitnej Lagunie na wyspie Drvenik Veli a na koniec lunch z rybką z grilla na wyspie Ciovo i powrót do Trogiru. Bardzo polecam tą wycieczkę :) A dziś przenosimy się bardziej na północ, gdzie chcemy zwiedzić Zadar i co nam wpadnie do głowy. Na koniec planujemy Twoim tropem zahaczyć o Plitwickie Jeziora :) Gorąco pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo się cieszę, że moje sugestie na coś Ci się przydały. Nie będę ukrywał, że zazdroszczę. Sam bym teraz poleniuchował na chorwackich plażach. Dziękuję za kontakt i życzę udanych wakacji. U nas pogoda pod psem, więc po przeczytaniu tego co piszesz od razu zrobiło mi się cieplej. Pozdrawiam.

      Kris

      Usuń
  7. Sporo miejsc zwiedziliście jak na pierwszy wypad, my na Split wybraliśmy się w podróż poślubną. W przypadku Chorwacji, na https://dalmacja.pl/ warto sobie przejrzeć atrakcje przed wyjazdem.

    OdpowiedzUsuń