Grecja

poniedziałek, 1 kwietnia 2019

Grecja. Kreta - na południowym wybrzeżu.

     Samolot wszedł wreszcie na wysokość przelotową, Bożena odetchnęła, uśmiechnęła się i poprosiła stewardesę o podanie wina dla całej naszej czwórki. Była szczęśliwa, bo to był jej pierwszy lot: pełen uprzedzeń, lęków i obaw, dopełniony w tej chwili zwycięstwem nad własnymi słabościami. Uśmiechała się odtąd co chwilę jak małolata, która odkryła kolejną tajemnicę w drodze do dorosłości. Teraz - podobnie - ten lot i ta wyspa były jej następnymi odkryciami, czegoś, czego nie znała, ale bardzo pragnęła. Była rozpromieniona, jak nigdy dotąd, i szczęśliwa, a my razem z nią. Dwie godziny później zobaczyłem północny brzeg wyspy. Zbliżaliśmy się do celu.
      Pomysł o wyjeździe na Kretę urodził nam się na Santorini. To właśnie tam - w Akrotiri - mieście przysypanym popiołem przez potężny wybuch wulkanu, opowieść o armagedonie Santorynu i Krety splątała się w jedność i była tak fantastyczna, że nie mieliśmy wątpliwości, na którą z greckich wysp polecimy następnym razem. Wyjazd odkładany, przekładany, dzisiaj jednak, w końcu, doszedł do skutku. Lecimy: Ela, Bożena, Andrzej i ja.
    Wreszcie, z góry, zobaczyłem Kretę. Samolot schodził do lądowania od północnego zachodu. Plantacje cytrusowych i oliwnych gajów rosły w oczach, aż wreszcie pojawił się betonowy pas lotniska w Chanii. Lęki Bożeny poszły gdzieś w zapomnienie, a idealne zetknięcie kolosa z ziemią mogło być jedynie dobrym znakiem i początkiem udanej wakacyjnej przygody. Za godzinę ruszamy na południowe wybrzeże - nad morze Libijskie. 
Lotnisko we Wrocławiu 




Na wysokości 11 kilometrów. 



Pod nami Kreta i coraz bliżej lotnisko w Chanii.


Droga na południe wyspy.




 Ogrody wśród wulkanicznych skał.



Następnego dnia - ruszamy w góry.



Na stokach, przy drogach - wszędzie oleandry.



Chwila wytchnienia. 



Na klifie. 






W samo południe - owczarnie wśród skał.






Południowe wybrzeże Krety






Wreszcie doszliśmy do Damnonii.



Sporo tu takich plaż - urocze miejsca. 


W palmowym gaju.









Skaliste wybrzeże - pod nami ostre magmowe skały.


W drodze powrotnej - znowu na wysokim klifie.





Sporo tu niebezpiecznych miejsc. 









Kolejny skrawek cywilizacji na naszej drodze. 



 … a my znowu się wspinamy. 


Tym razem ścieżka prowadzi nas w dół.. 



..... coraz niżej i niżej, wreszcie schodzimy do morza. 




     Wszędzie, gdzie byliśmy dotąd, zawsze, zaczynaliśmy od pieszych wędrówek po bliższej i dalszej okolicy. To taka nasza stara zasada. Kilka godzin marszu polnymi drogami, ścieżkami,  leśnymi duktami i górskimi szlakami to najlepszy sposób na poznawanie miejsca, które do tej pory było, dla nas, jedynie jakimś tam punkcikiem na mapie. Tak stało się i tym razem. Po skałkach, wąskimi dróżkami wspięliśmy się na wysoką nadbrzeżną ścianę i ruszyliśmy na wschód w stronę wioski Damnoni, a potem jeszcze dalej do Schinaria Beach. Niebo i morze różniło się jedynie odcieniem błękitu, a trudy wędrówki rekompensowaliśmy sobie na napotkanych po drodze plażach. Tak  minął nam dzień, od rana do wieczora  - nasz pierwszy dzień na Krecie.