Grecja

środa, 20 października 2021

Deszczowa Barcelona.

      Nikt nie obiecywał, że tego dnia będzie świeciło  słońce, ale też nikt nie przestrzegł mnie, że będzie padał deszcz; zagapiłem się nie sprawdzając prognozy. Tak zgubiła mnie rutyna. A potem o dziewiątej rano, gdy znaleźliśmy się na obrzeżach Barcelony poczułem się nieswojo. Wszystkie  pogodowe komunikaty tego dnia  były przeciwko nam.                                                    

       Jakby się jakieś nieczyste siły sprzysięgły.  

       Poranna  mżawka przeistaczała się powoli w kapuśniaczek. Siąpiło i popadywało nieustannie, a poszukiwania okna pogodowego w internecie kończyły  się zawsze tak samo; czyli źle. To cud jak szóstka w totolotka, pomyślałem modląc się w myślach do granatowych chmur, wiszących nad miastem . Od lat marzyłem o spacerze po Barcelonie, a kiedy już w końcu się to  stało  przywitały mnie ołowiane chmury i  deszcz.                                                                            Coraz większe  krople łączyły się w strużki i ściekały po przedniej szybie. A mimo to, jak głupiec spoglądałem, co chwilę w górę, w nadziei, że być może niebo w końcu pojaśnieje. Nie pojaśniało. W milczeniu i ciszy dojechaliśmy  na ulicę Carrer de Mallorca.

      Od kilku chwil czułem na sobie ciężkie spojrzenia, jak gdybym to ja był winien tej pogodowej katastrofy. Może i byłem, ale dlaczego od razu katastrofy – pomyślałem. Pogoda jak pogoda, taka, siaka czy owaka to jednak zawsze jest pogoda. A więc może lepiej, po prostu, pogodzić się z tym co oferuje niebo,  przeszło mi przez myśl. I wtedy, przez chwilę,  poczułem się o wiele lepiej.
     Nie zamierzałem jednak nikogo, nawet Eli,  przekonywać, że oglądanie Barcelony w deszczu jest lepsze niż oglądanie jej w słońcu. Nie byłem przecież kamikadze.  

      Na moje szczęście, nikt się nie odzywał.  Deszcz jakby trochę zelżał, więc wymownym ruchem ręki pokazałem, że czas nareszcie  ruszyć w miasto.  

W drodze do Barcelony.



Sklepy na  C. de Mallorca



Sagrada Familia.


Carrer de la Marina







Passatge de Font.






Rowerowa Barcelona.








Palau de la Generalitat deCatalunya.






Carrer de Santa Llucia.



La Casa de I'Ardiaca








Placa de Sant Jaume













 Na ulicy Carrer de Ferran



Słynna La Rambla


La Boqueria - niezwykłe targowisko. 




















Gabierno Militar de Barcelona


Pomnik Krzysztofa Kolumba 








Arenas de Barcelona -centrum handlowe na Placa d' Espania. 




Stadion Olimpijski 


Port i marina




Moll de Barcelona.





     Widziałem i czytałem sporo relacji z Barcelony. Zawsze w tle było błękitne niebo i dużo słońca. I nigdy nie przyszłoby by mi do głowy, że może być inaczej. Otumaniony  tym stereotypem nie brałem, ani przez chwilę, pod uwagę innego wariantu.

      A jednak. Zdarzyło się.

      Na szczęście obyło się bez gorzkich słów i przytyków. Pogoda ducha niosła nas przez miasto szybciej niż zwykle i częściej niż zwykle zaglądaliśmy do różnego rodzaju barów.

I było w tym coś niezwykłego.                      
     A Barcelona? A Barcelona  nawet  w deszczu jest piękna.

    To był całkiem udany dzień.





niedziela, 10 października 2021

Tossa de Mar (cz. III.)

       Był początek czerwca, pogoda od kilku dni doskonała. Plaże, zamek, morze, klify, dzień po dniu ciągle gdzieś łaziliśmy. Powoli  miasto stawało się nam coraz bliższe, a mimo tego   ciągle czegoś mi brakowało. Po raz kolejny rozłożyłem  mapę na łóżku i zacząłem szukać czegoś innego; czegoś co mielibyśmy w zasięgu ręki, a do tej pory gdzieś mi umknęło; na  przykład coś w pobliskiej okolicy. Taki spacer na kilka lub kilkanaście kilometrów.                                                            
     Przejechałem po raz kolejny palcem po mapie w lewo, a potem w  prawo i w końcu coś mi w głowie zaświtało. Tak. Moglibyśmy pójść nabrzeżem do Cala Giveroleta – około siedmiu kilometrów w jedną stronę na wschód od Tossa de Mar albo do Cala Figuera – około sześciu kilometrów w jedną stronę na zachód.                                                                                  Obie propozycje były niezłe; realne i ciekawe.                                                              
– Tym razem jutro  po śniadaniu, urwiemy się z miasteczka i ruszymy w teren – oznajmiłam wszystkim zaraz po kolacji. – Pokazałem na mapie, wtrąciłem kilka szczegółów i…. czekałem na reakcję.
– Zgoda – pierwsza odezwała się Bożena, a po niej następni. Żadnego sprzeciwu, czyli akceptacja przez aklamację.  Byłem w siódmym niebie.                                                        
     Ela rzuciła monetą i następnego dnia o poranku szliśmy wąską uliczką w stronę  klifu po zachodniej stronie miasta. Kwadrans później weszliśmy na ścieżkę prowadzącą  w kierunku  Cala Llevado, a potem   dalej do Cala Figuera i Platja Santa Maria de Llorel. Tossa de Mar zostało za nami. 

Carrer del Portal 

Widok na Vila Vella

Kamiennym schodami Carrer es Cars – coraz wyżej i wyżej.

Na grzbiecie klifu.



Cala Llevado



Cala Figuera
Platja Santa Maria de Llorell
Tu zostaliśmy na kawę.
… i plażowanie




Nasz kolejny przystanek

W korkowym lesie



Na klifach, pośród opuncji.

I tak kółko nam się zamknęło - Cala Codolar
Pod naszymi stopami znowu  Tossa de Mar


           Uliczka o nazwie Carrer es Cars doprowadziła nas do punktu widokowego Cami de ronda. Bajeczny widok zapierał dech w piersiach. Z góry widać było  najstarszą, położoną na malowniczym cyplu, część Tossa de Mar i sięgające aż po horyzont błękitne morze. Pod stopami żółciła się Platja des Codolar.                                                                                              Stąd po grzbietach nadbrzeżnych wzniesień i uskoków,  prowadziły nas wydeptane przed wiekami ścieżki; od punktu widokowego do punktu widokowego. W dole wielkie fale uderzały w skały, a na górze dorodne pinie dawały nam sporo cienia i moc eterycznych zapachów. Dróżka pięła się, a potem zaczęła opadać w stronę  postrzępionej skałami i krystalicznie czystej zatoki przy Cala Llevado. Szliśmy od plaży do plaży.                   I tak nam zeszło  pół dnia, a potem bezdrożami -  przez korkowy las, w ciągle upalne popołudnie -  wróciliśmy  do Tossa de Mar.