Te góry zawsze mnie zachwycały, intrygowały i pociągały. Szczególnie wtedy, gdy płynęliśmy z Soćuraj do Drvenika, albo kiedy indziej z Trpanj na półwyspie Peljećac do Ploće, a nawet ostatnio, gdy przyglądałem im się z górnego pokładu promu płynącego z Sumartinu do Makarskiej. To zawsze było niezwykłe przeżycie. Między błękitnym niebem, a błękitnym morzem stoją niewzruszone góry Biokovo, są imponujące i robią wrażenie jakby wybijały się w stronę słońca wprost z morskiej otchłani. Można by patrzeć na nie godzinami. Idealny pejzaż, tak idealny, że chwilami bliski kiczu. A mimo to jednak prawdziwy. Te góry uwiodły mnie i to na tyle, że muszę tam pójść. Nie wiem do końca, dlaczego, ale czuję, że muszę. Chcę wejść na ścieżki pomiędzy szczytami i popatrzeć w dół na morze aż do horyzontu i porozrzucane na nim wyspy.
Góry Biokovo ciągną się od rzeki Cetiny na północnym zachodzie, do ujścia Neretwy na południowym wschodzie - na przestrzeni 36 kilometrów. Opierają się stromymi, nagimi, wapiennymi ścianami o brzeg Adriatyku i wgryzają się - łagodniejąc powoli - w głąb lądu na prawie 10 kilometrów. Szczyty są białe, ale to słońce rządzi tutaj tym kolorem, nadając mu o różnych porach dnia różne odcienie. To także miejsce, gdzie ciepło od morza zderza się z chodem od lądu, wywołując chwilami pogodowe zmiany i skoki temperatur. Inaczej jest pod pasmem nagich skał, gdzie natura okrywa wszystko zieloną szatą bukowych lasów z odrobiną jodły, grabu, sosny alpejskiej, a jeszcze niżej winnic i oliwnych gajów.
To piękne góry i ciągnie mnie tam jak cholera, ale niespodziewanie pojawił się przede mną problem - nie mam sojuszników. Ela stanowczo odmówiła. Nie pojedzie i tyle. Podziwia te góry, ale budzą w niej jakiś lęk i grozę - nawet dyskutować nie chce, a Andrzej i Bożena ciągle się wahają. To mnie stawia w dość niezręcznej sytuacji; nie mogę ich przecież zmuszać. Będzie jak będzie, najwyżej pójdę sam. Następny ranek przyniósł jednak odmianę. Ruszamy we troje, jedynie Ela zostanie na miejscu.
Wjazd do
Parku Przyrody Biokovo – odtąd czeka nas
już tylko wspinaczka. Stąd wąską, górską - chwilami niebezpieczną - dróżką można dojechać nawet na Sveti Jure
|
Najpierw droga jest łagodna, a jazda
sprawia przyjemność. Przez co najmniej
kwadrans zapinamy agrafki na serpentynach w starym piniowym lesie – raz w prawo, raz w lewo i znowu i jeszcze raz.
|
……. a potem droga staje dęba i pnie się ostro w
górę. Im wyżej tym coraz
mniej drzew i coraz więcej nagich skał.
|
Nie stawimy sobie za punkt honoru wjazdu
na Sveti Jure. Może tak, a może nie – zobaczymy. Najważniejsze to: choć odrobinę poznać i przybliżyć sobie góry, no i zobaczyć faktycznie jak tu jest.
|
Stoję na skarpie. Tam na
dole, pod nami małe miasteczka i wioski – wyglądają zupełnie jak z
lotu ptaka
|
Nasz kolejny przystanek. Jest
tu sporo turystycznych szlaków i do tego w większości są nieźle oznaczone.
|
Czasami ciarki przechodzą po plecach, ale to tylko
czasami.
|
Spojrzałem w dół na drogę,
tę którą tu przed chwilą przyjechaliśmy.
Chyba dobrze, że nie ma tu z nami Eli.
|
Vrata Biokova, ciekawe miejsce: restauracja,
wiejski dom turystyczny i ranczo z tradycjami ( na wysokości ponad
|
Godzinę później zaczęliśmy odwrót. Przed
nami zjazd i nerwy w postronkach. Bożena
poprosiła – na wszelki wypadek - o miejsce na tylnym siedzeniu.
|
Czasem droga przypominała półkę przyczepioną do ściany.
|
Tu zawsze trzeba liczyć się z mijanką i pamiętać, że samochody mieszczą się na styk, na
przysłowiowy lakier.
|
Jeżeli nie ma w pobliżu zatoczki, to może uratować cię tylko spokój. Szukaj
jakiegokolwiek wklęśnięcia pod skalną ścianą i
przytul się tam. Nigdy nie ustawiaj się nad przepaścią. Niech robią to
inni.
|
Robimy kolejny, krótki
przystanek – to doskonałe miejsce na chwilę odpoczynku i zarazem świetny punkt
widokowy.
|
Wszystkie okoliczne wyspy u naszych stóp.
Widać stąd : Hvar, Brać, Korćulę, a nawet półwysep Peljeśac.
|
Znowu
jedziemy ostro w dół, więc na wszelki wypadek spojrzałem w lusterko.
Bożena z zapartym tchem rozglądała się po okolicy. Po lęku i
strachu nie było nawet śladu.
|
Pod nami droga numer 512 – boczna, przez góry od Ravćy. Jechaliśmy
nią kilka dni temu. Prawdziwa chorwacka prowincja – tam to jest dopiero ciekawie.
|
Było pięć po drugiej, gdy szlaban bramy
wyjazdowej z parku podniósł się do góry.
Chwilę później byliśmy już na drodze prowadzącej do Makarskiej, mogliśmy wracać do domu,
ale plan był inny.
|
Czasami miałem wrażenie, że szosa w
jednej chwili urwie się i zaraz wpadniemy
do morza.
|
Mieszka tu na stałe nie więcej
jak półtora tysiąca ludzi, ale
każdego lata pojawia się tu kilka razy więcej turystów. To znana i popularna w
Chorwacji miejscowość letniskowa.
|
Wracamy wreszcie do domu. Czeka na nas spóźniony obiad.
|
Patrzyłem
tak z daleka na te góry, patrzyłem i w
końcu dopiąłem swego. Moje marzenie spełniło się. Wprawdzie nie dojechaliśmy na
Sveti Jure, ale i tak jestem szczęśliwy,
wiem przynajmniej co w trawie piszczy. Jeszcze dzisiaj rano, gdy
spojrzałem na nie z plaży, były dla mnie zagadką. Teraz jest już nieco inaczej,
bo: byłem, widziałem, chodziłem, patrzyłem, a nawet położyłem się na górskiej
łące, na przeklęczy wysoko pod niebem. Poczułem się nawet przez chwilę jak
zdobywca, ale żadnym zdobywcą - tak
naprawdę - nie byłem. Poczułem się jak król, ale żadnym królem nie byłem. Bo to
było jakby złudzenie, tylko złudzenie. Poznałem góry przyjazne i gościnne. Takie
jak senne marzenie. Złudzenie, bo wjechałem tam samochodem, a nie wlazłem na
piechotę, bo wygrzewałem się w słońcu i
ciepłym wietrze, ale nie marzłem w deszczu pośród szalejącej burzy. Tak było. I tak nie było. Więc – tak, czy
siak - znam tylko część prawdy o górach Biokovo. Tej drugiej nie poznałem, ale
przynajmniej o niej wiem. Mimo wszystko cieszę się, że tam byłem. To piękne
góry.
cdn.