O Berlinie zawsze dużo mówiliśmy
tylko, że na gadaniu się kończyło. Aż przyszło lato tamtego roku i zaczął się
sierpień, a my nie mieliśmy żadnego planu. Szykowała nam się nuda. Mieliśmy
czas i nie mięliśmy pomysłu, aż w końcu, któregoś dnia wróciła myśl
o berlińskiej eskapadzie. Tak po prostu
wieczorową porą, przyszła niespodziewanie, pomiędzy jednym nudnym i drugim
nudnym programem telewizyjnym. Była jak błysk pioruna na niebie. I pewnie
dlatego, od tej pory wszystko toczyło się już błyskawicznie, żadne
tam flaki w oleju, ani lelum
polelum. Tak jakby duch nowy w nas wstąpił. Akcja nabierała tempa i
rozwijała się z godziny na godzinę.
Byłem po prostu w swoim żywiole, lubię to; planowanie, załatwienie i wreszcie pakowanie. Pyk, pyk, pyk i byliśmy gotowi. Przed nami prawie pięćset kilometrów drogi - co to jest? No co to jest? Tym bardziej, że mięliśmy dobrą prognozę pogody. Najważniejsze, więc, że jedziemy. Cieszyliśmy się jak dzieci.
W locie udało mi się nawet załatwić jakiś kawałek dachu nad głową; skromniutki, taniutki, ale jednak hotel. Nazywał się Kolumbus i leżał we wschodniej części miasta u zbiegu Werneuchener Str. i Genslerstrase; wschodnia dzielnica, czy zachodnia - nie ważne - ważne, że był. A do tego nieźle położony - pi razy drzwi - jakieś siedem kilometrów od Alexanderplaz i to z dobrym połączeniem autobusowym.
No cóż, świetny pomysł powiedziałem ja, świetny pomysł powiedziała Ela, wsiedliśmy do auta i ruszyliśmy prostą drogą z Opola do Berlina.
Byłem po prostu w swoim żywiole, lubię to; planowanie, załatwienie i wreszcie pakowanie. Pyk, pyk, pyk i byliśmy gotowi. Przed nami prawie pięćset kilometrów drogi - co to jest? No co to jest? Tym bardziej, że mięliśmy dobrą prognozę pogody. Najważniejsze, więc, że jedziemy. Cieszyliśmy się jak dzieci.
W locie udało mi się nawet załatwić jakiś kawałek dachu nad głową; skromniutki, taniutki, ale jednak hotel. Nazywał się Kolumbus i leżał we wschodniej części miasta u zbiegu Werneuchener Str. i Genslerstrase; wschodnia dzielnica, czy zachodnia - nie ważne - ważne, że był. A do tego nieźle położony - pi razy drzwi - jakieś siedem kilometrów od Alexanderplaz i to z dobrym połączeniem autobusowym.
No cóż, świetny pomysł powiedziałem ja, świetny pomysł powiedziała Ela, wsiedliśmy do auta i ruszyliśmy prostą drogą z Opola do Berlina.
Widok z telewizyjnej wieży- to znak rozpoznawczy.
|
……. więc wjechaliśmy na górę.
|
Centrum miasta
|
Po nami Unter den Linden
|
Fontanna Neptuna - niedaleko St. Marienkirche
|
Berliner Dom od strony parku przy Spandauer Strase
|
….. a tym razem od strony Unter den Linden
|
Alte Nationalgalerie
|
Altes Museum
|
Bodemuseum
|
Neue Wache przy Unter den Linden
|
Katedra św. Jadwigi przy Bebelplatz
|
Uniwersytet Humboldta
|
Na rozstaju - w centrum Berlina
|
To tu spotykają się turyści z całego świata
|
Brama Brandenburska
|
Unter den Linden - wracamy do hotelu.
|
Nic nie mówiłem, ale jadąc bałem się trochę tego miasta. Sam nie wiem dlaczego, ale tak właśnie było. Może po prostu brak wiedzy, a może jakieś stereotypy z tyłu głowy, taki balast, który człowiek, czasami, wlecze ze sobą albo za sobą. Dobrze, że już po wszystkim. Już mi minęło. Przybyłem, zobaczyłem i zostałem oświecony. Teraz wiem, że Berlin to fajne i przyjazne miasto. Wystarczył tylko jeden dzień i spacer od Alexanderplaz wzdłuż Unter den Linden do Bramy Brandenburskiej by przełamać bariery. Ale najważniejsi w tym wszystkim są ludzie : mili, serdeczni i uprzejmi. Już teraz wiem, że kolejne dwa dni w tym mieście mogą być tylko jeszcze lepsze. Nachodziliśmy się, jesteśmy zmęczeni, wracamy więc do hotelu. Jutro też będzie dzień.
cdn.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz