Grecja

niedziela, 3 maja 2020

Rzym w drugiej odsłonie.

      Byliśmy w mieście już drugi dzień. Poruszaliśmy się na różne sposoby; najczęściej pieszo, ale także i metrem. Bilety to bułka z masłem, punktualność bez zarzutu, ale czasem potrafi zdarzyć się tu coś zupełnie nieoczekiwanego. Tak było tego dnia.
       Drzwi zamknęły sie z sykiem i skład wagonów podziemnej kolei, od razu nabrał rozpędu. Wśliznął się w ciemność niepostrzeżenie, by po chwili zatrzymać się na kolejnej rozświetlonej stacji. Potem już było inaczej. Znowu ruszył i w mrocznym tunelu dostał konwulsji. Niespodziewanie stało się coś groźnego. Świst rozrywanego pędem powietrza, tak jakby przechodził mutację i oddalał się aż wreszcie ustał zupełnie. Pojawiło się za to tępe, a potem wyraziste dudnienie przechodzące, w piskliwy zgrzyt i ostre tarcie metalu o metal aż wreszcie wszystko ucichło i zatrzymaliśmy się w zupełnej ciemności.  Ludzie w wagoniku byli spokojni, tak  jakby już kiedyś im sie to zdarzyło; oswojeni. Tylko my, oniemiali trzymaliśmy się mocno za ręce: zdziwieni, zagubieni i  nieco przerażeni.
         Zapanowała grobowa cisza, zlana w jedność z ciemnością. Czarna dziura, a my w niej. Sekundy zaczęły sie wlec aż w końcu z głośników odezwał się chrapliwy głos. Słuchałem uważnie i jedyne co zrozumiałem, to to, że nie ma prądu. Ela ścisnęła jeszcze mocniej moją dłoń. Staliśmy wciśnięci w kąt wagonu w nadziei, że w końcu coś się zmieni. Minuty stawały się wiecznością.
     Przytuleni do siebie trwaliśmy, zdani na łaskę i niełaskę losu aż nagle wnętrze wypełniło się  światłem, a podłoga pod stopami zadrżała. Wagoniki ruszyły i znowu kolejne rozświetlone stacje zostawały za nami.
       Jechaliśmy do Centro Storico pogmatwanej sieci ulic, labiryntu splątanych tajemnymi przejściami zaułków i placów, gdzie ludzie mieszkają nieprzerwanie od pokoleń. Tak, to o był właśnie cel naszej podróży: chcieliśmy połazić i zasmakowanie rzymskich klimatów; banalnie prosta sprawa.
      Już od stacji Vitorio Emanuela rozglądaliśmy się nerwowo, aby nie przegapić przystanku i wysiąść tam gdzie trzeba - na placu Barberini. Stąd na piechotę, przez: Via in Arcione i Via del Lavatore chcieliśmy dojść do Piazza di Trevi. A potem mieliśmy zdecydować - co dalej. Jedno było pewne, ten dzień miał zakończyć się na Schodach Hiszpańskich. Tego chciała Ela.
Dachy wiecznego miasta.


… i liczne uliczki




Fontanna di Trevi.







Nie przyjechaliśmy tu na zakupy, ale tu i ówdzie zawsze warto zajrzeć.





Piazza di Monte Citorio


Panteon
















Piazza Navona przy Fontana del Moro






Czas na obiad,  szukamy jakiegoś fajnego miejsca - okolica Via di Parione  i  Via del Governo Vecchiio












… i  znowu   Piazza Navona ( tym razem od północnej strony) 













Piazza di S. Lorenzo in Latina


Sklepy  i sklepiki pomiędzy Via del Corso – Via Frattina  i Campo Marzio.








Via dei Condotti.




Widok na kościół Trójcy Świętej ( Trinita dei Monti)





Schody Hiszpańskie








Plac Hiszpański – widok z góry.





Piazza di Spagna.



       Ela zawsze miała marzenia, tylko nie do końca wierzyła, że one czasem się spełniają. Mawiała - „ …pomarzyć zawsze warto”. I najczęściej na tym się kończyło. Ale i tak, z marzeń nie chciała nigdy rezygnować. Zawsze były jej własnością i tylko czasem się nimi dzieliła. Były skarbem w jej pudełku, którego wieczko uchylała jedynie dla tych, którym mocno ufała. Lubiła te obrazy: zielonych falujących wzgórz, wysokich bielejących szczytów, błękitnych mórz i tajemniczych miast.                           Przypomniało mi się to, bo Rzym był także kiedyś wymarzony. Może trafił ad acta, ale był.
       Gdy piliśmy kiedyś wino w maleńkiej knajpce na skale, wiszącej nad kalderą na Santorini, ona nachyliła się w moją stronę i szeptem powiedziała – spełniło się wreszcie moje marzenie, od zawsze chciałam tu być. A potem dodała - chciałabym też kiedyś usiąść na Schodach Hiszpańskich w Rzymie, najlepiej w słoneczny dzień i najlepiej z tobą.
      Gdy szliśmy, teraz, we dwoje zacienioną Via dei Condotti, w stronę oblanych słońcem dwóch białych wież Trinita dei Monti, przypomniala mi się tamta rozmowa.
        Przeszliśmy przez środek Placu Hiszpańskiego obok fontanny i poszliśmy schodami do góry W połowie drogi Ela podała mi rękę, odwróciła się i powiedziała – tutaj usiądziemy. I tak się stało. Tak jak na Santorini.
       



2 komentarze:

  1. Dzięki za ten piękny, przypominający spacer po Wiecznym Mieście! Cieszę się, że i ja i Wy zdążyliśmy jeszcze usiąść na Hiszpańskich Schodach, bo teraz, podobno już nie wolno! Dziwne?!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No cóż tak to już bywa, a do Rzymu kiedyś i tak wrócimy. Ty zapewne też. To piękne miasto.
      Pozdrawiam

      Usuń