Był początek czerwca, pogoda od kilku dni
doskonała. Plaże, zamek, morze, klify, dzień po dniu ciągle gdzieś łaziliśmy.
Powoli miasto stawało się nam coraz
bliższe, a mimo tego ciągle czegoś mi
brakowało. Po
raz kolejny rozłożyłem mapę na łóżku i
zacząłem szukać czegoś innego; czegoś co mielibyśmy w zasięgu ręki, a do tej
pory gdzieś mi umknęło; na przykład coś
w pobliskiej okolicy. Taki spacer na kilka lub kilkanaście kilometrów.
Przejechałem po raz kolejny palcem po
mapie w lewo, a potem w prawo i w końcu
coś mi w głowie zaświtało. Tak. Moglibyśmy pójść nabrzeżem do Cala Giveroleta –
około siedmiu kilometrów w jedną stronę na wschód od Tossa de Mar albo do Cala
Figuera – około sześciu kilometrów w jedną stronę na zachód. Obie propozycje były niezłe; realne i
ciekawe.
– Tym razem jutro po śniadaniu, urwiemy
się z miasteczka i ruszymy w teren – oznajmiłam wszystkim zaraz po kolacji. – Pokazałem
na mapie, wtrąciłem kilka szczegółów i…. czekałem na reakcję.
– Zgoda – pierwsza odezwała się Bożena, a po
niej następni. Żadnego sprzeciwu, czyli akceptacja przez aklamację. Byłem w siódmym niebie.
Ela
rzuciła monetą i następnego dnia o poranku szliśmy wąską uliczką w stronę klifu po zachodniej stronie miasta. Kwadrans później
weszliśmy na ścieżkę prowadzącą w
kierunku Cala Llevado, a potem dalej
do Cala Figuera i Platja Santa Maria de Llorel. Tossa de Mar
zostało za nami.
Uliczka o nazwie Carrer es Cars doprowadziła nas do punktu widokowego Cami de ronda. Bajeczny widok zapierał dech w piersiach. Z góry widać było najstarszą, położoną na malowniczym cyplu, część Tossa de Mar i sięgające aż po horyzont błękitne morze. Pod stopami żółciła się Platja des Codolar. Stąd po grzbietach nadbrzeżnych wzniesień i uskoków, prowadziły nas wydeptane przed wiekami ścieżki; od punktu widokowego do punktu widokowego. W dole wielkie fale uderzały w skały, a na górze dorodne pinie dawały nam sporo cienia i moc eterycznych zapachów. Dróżka pięła się, a potem zaczęła opadać w stronę postrzępionej skałami i krystalicznie czystej zatoki przy Cala Llevado. Szliśmy od plaży do plaży. I tak nam zeszło pół dnia, a potem bezdrożami - przez korkowy las, w ciągle upalne popołudnie - wróciliśmy do Tossa de Mar.
Świetny wpis! Jak zawsze inspirujecie do podróży. My właśnie kupilismy kajaki na https://gokajak.com/ i planujemy przyszłoroczny urlop. Będzie się działo :)
OdpowiedzUsuńDziękuję. Powodzenia.
Usuń