Kolejny dzień w kalendarzu, miał
dopisane niebieskim flamastrem jedno słowo -Poczdam. To nie był przypadek,
ustaliliśmy to jeszcze przed wyjazdem. Teraz – chciał , nie chciał - musiałem sięgnąć do przewodnika i zerknąć w
mapę. No cóż, sprawa była prosta, droga też, to niecała godzinka jazdy
samochodem od hotelu. Na wszelki wypadek przygotowałem nawigację.
Wczesnym rankiem prześlizgnęliśmy się, szczęśliwie, najpierw przez centrum Berlina, a potem przemknęliśmy obok ogrodu zoologicznego i terenów targowych przy Masurenallee, na drogę wylotową do Poczdamu. Niebo bez chmur i poranne słońce zwiastowały dobry dzień. Wszystko od rana szło po naszej myśli. Ulice nie były przepełnione, więc rozsiadłem się wygodnie w fotelu, a jazda od tej chwili sprawiała mi prawdziwą przyjemność. Gdy wjechaliśmy do Poczdamu, miasto jakby dopiero budziło się ze snu. Tutaj także na ulicach panował marazm, co wzmagało we mnie jeszcze większe poczucie bezpieczeństwa i swobodę w kierowaniu samochodem. To było przyjazne miasto - czułem to. Bez trudu znaleźliśmy parking i w ten sposób pierwszy etap mieliśmy już za sobą. Mogliśmy ruszać na nasz wymarzony spacer.
Poczdam - wbrew pozorom - to dość spore i rozległe miasto. Dla nas jednak nie miało to większego znaczenia. Przyjechaliśmy tu w bardzo konkretnym celu - zobaczyć park Sanssouci i jego skarby.
Wczesnym rankiem prześlizgnęliśmy się, szczęśliwie, najpierw przez centrum Berlina, a potem przemknęliśmy obok ogrodu zoologicznego i terenów targowych przy Masurenallee, na drogę wylotową do Poczdamu. Niebo bez chmur i poranne słońce zwiastowały dobry dzień. Wszystko od rana szło po naszej myśli. Ulice nie były przepełnione, więc rozsiadłem się wygodnie w fotelu, a jazda od tej chwili sprawiała mi prawdziwą przyjemność. Gdy wjechaliśmy do Poczdamu, miasto jakby dopiero budziło się ze snu. Tutaj także na ulicach panował marazm, co wzmagało we mnie jeszcze większe poczucie bezpieczeństwa i swobodę w kierowaniu samochodem. To było przyjazne miasto - czułem to. Bez trudu znaleźliśmy parking i w ten sposób pierwszy etap mieliśmy już za sobą. Mogliśmy ruszać na nasz wymarzony spacer.
Poczdam - wbrew pozorom - to dość spore i rozległe miasto. Dla nas jednak nie miało to większego znaczenia. Przyjechaliśmy tu w bardzo konkretnym celu - zobaczyć park Sanssouci i jego skarby.
Poczdam
|
Dokładny plan naszego spaceru
|
Mostek na stawie Maschinenteich w parku Sanssouci
|
Pałac Charlottenhof - dawna, letnia rezydencja księcia Fryderyka Wilhelma
|
Monumentalny Neues Palais - barokowy pałac w zachodniej części parku
|
......... zbudowany na zlecenie króla Prus Fryderyka II Wielkiego
|
......... najpierw był domem gościnnym, a później cesarską rezydencją
|
.... a od kilku lat jest tu muzeum.
|
Communs - to budynki gospodarcze (tuż obok pałacu)
|
........to logistyczne zaplecze cesarskiego pałacu m.in. : poniszczenia dla służby, straży i ogrodników.
|
Park i jego altany
|
Nowa Oranżeria - przy Maulbeeralee
|
..... to neorenesansowy pałac z połowy dziewiętnastego wieku
|
.... w otoczeniu ładnie zaprojektowanych ogrodów
|
Pomnik Fryderyka Wilhelma IV
|
Pawilon chiński - czyli pruskie rokoko zmiksowane z silnymi wpływami architektury azjatyckiej
|
....... zbudowany na podstawie szkiców króla Prus Fryderyka II Wielkiego
|
.... wzbudza ciekawość i zainteresowanie każdego turysty.
|
Pałac Sanssouci i jego tarasowe ogrody.
|
........ to rokokowa rezydencja Hohenzollernów położona we wschodniej części parku.
|
....... i tak, jak sama nazwa wskazuje, to miejsce beztroski i jakichkolwiek zmartwień.
|
Brama Brandenburska w centrum Poczdamu - przy Luisenplatz
|
Nauener Tor - to jeden z trzech zachowanych starych wjazdów do miasta.
|
Od rana do wieczora, spacer z małymi
przerwami. W końcu zmęczenie i głód zapędziły nas do malej knajpki nieopodal
Bramy Brandenburskiej. Matador – tak się nazywała, południowo, nie niemiecko.
Zapachy od kuchni jednak wabiły i mimo, że to nie moje klimaty, nie mieliśmy
już sił by szwendać się dalej po mieście. Wprawdzie lubię południowo, ale tylko
na południu, a nie południowo w
Niemczech albo – dla przykładu - w
Polsce. Mam jakieś dziwne uprzedzenie do niemieckiego pomadoro, pesto,
carbonara, spinaci albo salmone. Tym razem jednak nie było aż tak źle:
ceny do przełknięcia, obsługa dość miła, a jedzenie też niczego sobie. No więc nie
będę tego Matadora chyba źle wspominał .
Zapłaciliśmy rachunek i kwadrans
później wielki Berlin znowu był przed nami. Miasto rozświetlało się milionem
neonów z jedną gwiazdą na szczycie wieży przy Alexanderplatz. Tak, to był
nasz kierunek i nasza droga tego wieczoru – droga powrotna
do hotelu.
Koniec.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz