To już nasze kolejne podejście do tematu Ślęży. Pierwsze było zdecydowanie nieudane, tak jakby fatum nad nami jakieś wisiało. Już byliśmy wtedy w drodze, a nawet w jej połowie i gdy grzbiet góry - na rozleglej równinie - ukazał się przed nami, pod maską naszego Clio coś nagle trzasnęło. I to był właśnie początek końca tamtej podróży. Wszystko urwało się jednej chwili, a powrót na lawecie to była prawdziwa porażka, nasza pierwsza przegrana z tą górą. Innym razem, gdy już wszystko mieliśmy dopięte na ostatni guzik, trzeba było zmieniać plany, bo życie napisało nam zupełnie nowy scenariusz. Wyjazd musieliśmy odłożyć, a potem tak jakoś samoistnie temat zakurzył się i popadł w zapomnienie. No i teraz. Po brzydkim i depresyjnym kwietniu szykowała się ładna majówka, takie przynajmniej były prognozy. Tak więc, gdy tylko przyszedł 3 maja, nieco po siódmej rano - ruszyliśmy w drogę.
Zawsze widoczna z autostrady Ślęża, tym razem nie chciała się jednak w ogóle pokazać. Coś było znowu nie tak. Im bliżej, tym gorzej. Opatuliła się gęstą mgłą i po prostu zniknęła. Drogi - z wioski do wioski - robiły się coraz węższe, a widoczność malała z każdym kilometrem. Pomyślałem nawet, że góra chyba znowu nas nie chce. Tak jakby uwzięła się na nas po raz kolejny. Czułem, że gdzieś tu powinna być, a jednak jej nie było aż ciarki chodziły po plecach. Zaczęły męczyć mnie czarne myśli. Słyszałem przecież o ciemnych mocach, czarach, kamiennych posągach i uprawianym tu kiedyś okultyzmie. Nerwy w postronkach. Mimo wszystko jednak łudziłam się, że nie wpadniemy żadną czarną dziurę, że w końcu dowleczemy się jakoś do celu.
Wszystko zmieniło się – w jednej chwili - tuż przy Sobótce, od strony Sulistrowiczek. Wtedy to pokazało się po raz pierwszy światełko, skręciłem więc za nim w lewo, w szeroką asfaltową ulicę, mgła się rozstąpiła i pojaśniało. Byliśmy na miejscu. Odetchnąłem - kamień spadł mi z serca.
Ślęża - 718 m n.p.m. najwyższy szczyt Podgórza Sudeckiego
|
..... i do tego wpisana do Korony Gór Polski i Korony Sudetów.
|
Dobrze, że mgła zaczęła się podnosić i odtąd wszystko stawało się coraz bardziej realne
|
..... ruszyliśmy wreszcie na trasę.
|
Idziemy od strony Domu Turysty Pod Wieżycą w kierunku szczytu.
|
.... z własnej woli daliśmy się wciągnąć na żółty szlak, chociaż kwiaty znaczyły drogę tylko na biało.
|
Półtorej godziny marszu i czterokilometrowa trasa - to nasze wyzwanie (oczywiście w jedną stronę).
|
To nie jest wcale trudne podejście .....
|
.......chociaż i tak trudniejsze niż od strony Przełęczy Tąpadła.
|
A jednak przy podejściu na Wieżycę trochę potu zostało wylane.
|
A potem - tak jakby w nagrodę - było z górki i dalej poprowadziła nas leniwa ścieżyna.
|
Mimo, że wiosna nie jest zbyt łaskawa - powoli nawet tutaj budzi się życie. Robi się kolorowo.
|
Na przyrodniczej ścieżce.
|
Koło drewnianej wiaty zeszły się nam dwa szlaki. (żółty i czarny)
|
... a potem łagodna ścieżka zamieniła się w kamieniste podejście.
|
Las przeoblekał się coraz bardziej w baśniową krainę
|
... i tylko baby Jagi tu brakowało, albo jakiegoś sabatu czarownic.
|
Góra znowu nam się opierała - coraz więcej mgły, coraz więcej mgły
|
..... i tylko jedno nam zostało - trzymać się i nie odstępować szlaku (znowu dwa kolory: tym razem żółty i czerwony).
|
..... im wyżej tym więcej gęstych oparów.
|
Jak w tolkienowskiej mitologii Śródziemia.
|
Wilgotny las spowity mgłą, wielkie głazy i potężne wykroty - to teraz nasza droga na szczyt.
|
.... i na kamienne schody do tego kościoła
|
.... który stanął tu przed wiekami na ruinach piastowskiego zamku.
|
..... znaki czasu i znaki historii w podziemiach.
|
… a tu – na zewnątrz - zupełnie inna fabuła. Ślęża ciągle jest
tajemnicza i teraz też nie chce się odsłonić – tak jakby się
zaparła. Wokoło tylko mgły i mroki.
|
...... oprócz kamiennego niedźwiedzia, można
znaleźć tu pannę z rybą albo nawet i
mnicha ( też kamiennego). Historia z sową jest jednak chyba trochę (a może nawet więcej niż trochę ) naciągana.
|
I tak doszliśmy ponownie do Domu Turysty – wróciliśmy do punktu wyjścia. Minęło prawie pięć godzin. Przyjemna, dziwna i ciekawa wędrówka. W końcu Ślęża była nasza. Opierała się, ale i tak dopięliśmy swego. I nawet ta mgła, nie była taka zła, był w tym przecież jakiś urok. A teraz - chciał, nie chciał – zrelaksowani, w zrównoważonym już stanie ducha musimy pomyśleć o powrocie do domu. Na deser jednak zajrzymy jeszcze po drodze do maleńkiego, zagubionego wśród okolicznych wzgórz miasteczka. Kiedyś o tym myślałem, a teraz skoro jest okazja to trzeba to zrobić. Jedziemy więc do Niemczy.
cdn.
Wasze podejścia do Ślęży przypominają moje podejścia do sklecenia jakiegoś sensownego wpisu o tej górze..:-) Byłam tam wielokrotnie ale takiej pięknej mgły nie doświadczyłam ani razu:-)
OdpowiedzUsuńMy na Ślęży bylismy juz kilka razy, ale najbardziej przerazajace było dla mnie wejscie w Noc Sylwestrową - na szlaku nie spotkaliśmy NIKOGO. Sam las, szmery, a w glowie tylko straszne mysli (i po co ja sie naczytalam o historii uprawiania "magii" na tej gorze?).
OdpowiedzUsuńNie wiem dlaczego, ale chyba jeszcze kiedyś się tam znowu wybierzemy. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńKris