Grecja

czwartek, 9 lipca 2020

Mazury (cz.I.) - Wszystko zaczęło się od Gałczyńskiego.

     Brak czasu to trywialny argument w poszukiwaniu wymówki, mało wyszukana forma usprawiedliwiania się i ukrywania własnych słabości. A szczerze mówiąc to prostacki chwyt mający na celu odepchnięcie od siebie winy za własne zaniedbania. No, więc po co? Po co tak gadać. 
         Tak właśnie pomyślałem, gdy Ela zapytała mnie któregoś dnia: 
– Dlaczego do tej pory nie byliśmy jeszcze na Mazurach? Tyle jeździmy, tu i tam, po Polsce i po Europie, a zapomnieliśmy o takim fajnym miejscu. 
     Już chciałem powiedzieć, że z braku czasu, ale to przecież byłoby niemądre, no i niezgodne z prawdą. Gdybyśmy tylko chcieli, już dawno byśmy to zrobili i nie tłumaczyli się sami przed sobą z gapiostwa i zaniedbań. 
– Szczerze mówiąc to nie wiem dlaczego i raczej nic nas nie usprawiedliwia, ale przynajmniej teraz wiem co powinniśmy zrobić – odpowiedziałem. 
– No, no, co takiego? 
– Pojechać właśnie na Mazury, odłożyć Egipt i po prostu ruszyć na jeziora, na przykład gdzieś koło Mikołajek – zaproponowałem. 
– Dobrze, dobrze, ale jeden warunek – mówiła podekscytowana. – Musimy koniecznie odwiedzić Gałczyńskiego w leśniczówce. Obowiązkowo. Uwielbiam Teatrzyk Zielona Gęś, znam „Kronikę Olsztyńską” i ciągle chodzą za mną słowa „O, zielony Konstanty, o, srebrna Natalio! Cała wasza wieczerza dzbanuszek z konwalią” 
– Pamiętam – odparłem. – Pamiętam, mówiłaś to nie raz. I zawsze mi się podobało. 
– Jak tak, to zgoda – powiedziała rozpromieniona 
       Trzy miesiące później, we wczesny sobotni poranek ruszyliśmy w drogę.  Było nas czworo: Ela, Bożena, Andrzej i ja. Gnaliśmy przez Warszawę na spotkanie z poezją i mazurskimi  plenerami.
Oto  świat Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego.






















Leśniczówka Pranie.


Zielona Gęś











































... poeta przed domem. Tak było i tak jest.




Miejsce pracy Gałczyńskiego


… i poniosło nas dalej


... nad jezioro Tałty


Nasza baza – Jora Wielka





Jeden dzień w Mikołajkach


Przed hotelem  Mazur  


Port i marina











Płyniemy na Śniardwy
















Wracamy do portu


Na kawie w Oazie


Żegnamy Mikołajki
















      Była dwunasta w południe, gdy zaparkowałem auto nieopodal leśniczówki Pranie nad jeziorem Nidzkim. Spełniało się marzenie Eli, ale nie tylko … bo i nasze.
      Cisza lasu, rześki powiew od jeziora i Aleja Nieznanego Poety, prowadząca do azylu Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego, już od pierwszych chwil nastrajały sentymentalnie.
     To zielona świątynia poezji. Miejsce w którym chce się milczeć i słuchać: natury i wierszy, … wierszy i natury. To także plenerowa scena dla teatru, wielbicieli Teatrzyku Zielona Gęś i widzów spragnionych zawsze dobrego słowa. Teren zagrożony poezją.
      Pięknie tu jak mało gdzie 
    Po drewnianym pomoście, zeszliśmy do jeziora nad spokojne lustro, w którym, zapewne, niejedna twarz już się przeglądała. I siadał tu Konstanty. 
      Doskonale miejsce do poszukiwania natchnienia. 
– Chętnie bym tu na dłużej została – odezwała się Ela. 
– Nic z tego, musimy już jechać – szepnąłem jej w ucho.

2 komentarze:

  1. Pięknie opisałeś spotkanie z Gałczyńskim i jego poezją! A Mikołajki obskoczyłam jakieś trzy lata temu i też mam wpis na blogu. Fajnie sobie przypomnieć to wspaniałe miejsce i smak lokalnego piwa na statku:)))

    OdpowiedzUsuń