Grecja

niedziela, 2 sierpnia 2020

Mazury (cz.II.) Cały dzień na Krutyni.

        Słoneczny poniedziałkowy poranek. 
       Wstałem przed siódmą i z Andrzejem poszliśmy pływać w Kuchence. Dla wyjaśnienia dodam, że nie chodzi o aneks kuchenny, a o maleńkie, rześkie, porośnięte wzdłuż brzegów trzcinami urocze jeziorko; nieopodal wielkiego jeziora Tałty. 
     Ptaki już od świtu dawały koncert, a żaby jakoś nadpobudliwie rechotały. Woda pachniała kojącym spokojem; gładka, jak lustro w naszej łazience. 
        Nikogo nie było, tylko my dwaj. 
      Usiadłem na drewnianej belce pomostu, zsunąłem się cicho do wody i popłynąłem przed siebie; w stronę wschodzącego słońca. 
      Kwadrans później, na skróty i na boska, po mokrej od rosy trawie, wracaliśmy z powrotem do hotelowego pokoju. Aż chce się żyć – pomyślałem i pomachałem do Eli, która stała przyglądając nam się z tarasu. 
       Czas, tego dnia, był naszym sprzymierzeńcem i pewnie dlatego śniadanie ciągnęło się jak krówki ciągutki. Nie mogło to jednak trwać wiecznie. Spojrzałem demonstracyjnie na zegarek, a potem zmierzyłem wzrokiem wszystkich znacząco. Aż Ela uniosła brwi i zmarszczyła czoło. 
       Pół godziny później byliśmy już w drodze. 
      Obok mariny skręciłem w prawo i wśród pól, i łąk sunęliśmy powoli w zmąconej lekkim wiatrem żywej zieleni; jak łódź po turkusowym jeziorze. Jechaliśmy na południe, przez Uktę i Gałkowo wprost w pomieszane ze słońcem cienie Puszczy Piskiej, a potem pośród zagród i domów wioski Krutyń do wypożyczalni kajaków. 
       Była dziewiąta rano i mieliśmy dla siebie cały dzień. 
      Nic nas nigdzie nie gnało, a pomysł mieliśmy prosty: niczym niezmącony relaks, luz-blues, a w niebie same dziury; czyli kilka godzin na kajakach wśród łąk i lasów.           

Jora Wielka


Krutyń - wypożyczalnie kajaków Wodniak


W rezerwacie, początek spływu - 9:40






Wow ... co za towarzystwo?








Młyn - na 4 kilometrze.










 Przerwa - na łonie natury




 ... i znowu miłe towarzystwo. 

Rosocha - 9 kilometr






Blisko jeziora Duś i wioski Wojnowo.








Wieś Ukta - koniec spływu (15 kilometrów)



       Za młynem w kompletnej ciszy, gdy byliśmy tylko we dwoje Eli znowu do głowy przyszedł Gałczyński. W pewnej chwili przestała wiosłować i powiedziała, posłuchaj: 
– „ Z sosny słychać dzięcioła stuk. A tutaj ryby bryzg! spod nóg. Ech, bracia, wpław! I płynąć, pływać, aż tam, gdzie z drugiej strony wiatr, roześmiany wiatr przygrywa na sitowia strunach zielonych”. 
– Tak pisał poeta, podoba ci się? – zapytała. 
– To piękne – powiedziałem. – Masz jeszcze tego dużo w głowie? 
– Mam, ale powiem ci kiedy indziej – odparła z uśmiechem na twarzy. 
     Była trzecia po południu, gdy zeszliśmy z wody. Mięliśmy w rękach piętnaście kilometrów wiosłowania i nikt nie czuł zmęczenia. Widziałem tylko pogodne oczy i satysfakcję. Piękny, niezwykły dzień. Było bosko. 
- Gdybym mógł, popłynąłbym jaszcze raz – wyrwało mi się. 
       Andrzej podszedł i poklepał mnie po plecach, przyszły dziewczyny, i wszyscy razem usiedliśmy na brzegu. 
       Chłopcy z obsługi odebrali kajaki, a chwilę później podstawiono nam samochód; mogliśmy wracać.

2 komentarze:

  1. Też uwielbiam ten rodzaj obcowania z naturą. Tylko ja wiosłuję po Warcie (okolice Konina). Jest szersza niż Krutynia, ale kontakt z otoczeniem też nie do przecenienia:)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Doskonała forma wypoczynku. Zazdroszczę Ci tej Warty - fajna rzeka.

      Usuń