Grecja

poniedziałek, 22 września 2014

Santorini (cz. I.)

Siedem dni  - na  Santorini.
Przelot: Warszawa - Santorini (dwie i pół godziny).
Baza na wyspie - Kamari
Zwiedzanie - z wykorzystaniem lokalnej komunikacji autobusowej.
Atrakcje turystyczne: Kamari, Fira, Pyrgos, Oia, Firostefani, Imerovigli, Akrotiri, Kaldera.
...................................................................................................................................................................
Lot z Warszawy trwał dwie i pół godziny. Kilkanaście stron przeczytanej książki i krótki sen - to w zasadzie wszystko, co mogłoby spotkać mnie tym w samolocie. Byłoby jednak całkiem beznadziejnie, gdyby nie to co zdarzyło się na końcu. Słowa kapitana o tym, że zbliżamy się do lotniska na Santorini, wybudziły mnie do reszty ze snu. Tak mi się przynajmniej wydawało. Oprzytomniałem i pośpiesznie zacząłem zbierać myśli.

Warszawa - Santorini.
Siedziałem w środkowym rzędzie, przy samym oknie - spojrzałem na zewnątrz i zobaczyłem, oblaną słońcem wyspę na błękitnym morzu. A potem następną i następną. Było ich wiele. Dopiero teraz dotarło do mnie, że jestem na wakacjach. Aha, no i jeszcze jedno. Dlaczego ja zawsze muszę siedzieć na skrzydle? Chociaż nie wiem, czy siedzenie na ogonie byłoby lepsze. Dobrze, że czarny kot nie przeleciał dzisiaj przed naszym samolotem. Jakaś, taka - jeszcze trochę, senna myśl mnie dotknęła. Wreszcie koła samolotu uderzyły o betonowy pas lotniska. No, teraz to już wybudziłem się zupełnie. Jesteśmy na Santorini.
Greckie wyspy. 
Kilka tysięcy lat temu, gdzieś w morskiej otchłani zaginęła podobno wielka wyspa. To tajemnica, której nikt do tej pory nie potrafi do końca wyjaśnić. Sprawa pewnie nie wiele była by warta, gdyby nie to, że opisał ją wielki grecki filozof - Platon. A to już jest sprawa poważniejsza, bo Platona przecież lekceważyć nie można. I to, w tym wszystkim - jest chyba najistotniejsze. Jedna z hipotez nie wyklucza, że platońską Atlantydą mogła być właśnie Thira. Okazuje się, że około 1600 r. p.n.e. jedna z wysp na morzu Egejskim, rozpadła się na strzępy i zniknęła w otchłani, w wyniku silnego wybuchu wulkanu. Powstała wtedy w tym miejscu, jedna z największych na świecie kalder - o średnicy około 10 kilometrów. Wyspa przed katastrofą była okrągła, a po eksplozji pozostały jedynie jej fragmenty. To co do dziś przetrwało, to właśnie Santorini oraz kilka mniejszych wysepek w archipelagu Cyklad. Wyspa położona jest około 175 kilometrów na południowy wschód od wybrzeża Grecji i jakieś 110 kilometrów na północ od Krety.
Plaża w Kamari.
Skąd się wziął pomysł na Santorini ? Tego to tak dokładnie, nawet ja - nie wiem. Ale sądzę, że jeżeli są takie miejsca na świecie, o których śpiewa się piosenki - to warto tam pojechać. Do tej pory słyszę Korę, i jej - "Cykady na Cykladach, nocą gwiazdy spadają, a dyskoteka gra .....". To, to mi się podoba. No więc, nad czym się zastanawiać - w samolot i na Cyklady.
Hotel Afroditi Beach.
Hotel zarezerwowaliśmy w Kamari - niewielkiej miejscowości na południu wyspy. Trzy godzinna jazda samochodem do Warszawy, później ponad dwugodzinny lot i wreszcie przejazd autobusem z lotniska do hotelu, to sporo wrażeń jak na jeden dzień. Jestem trochę zmęczony. Rozsiadłem się w wygodnym fotelu w klimatyzowanym holu i od razu zrobiło mi się lżej. Przez chwilę obserwowałem recepcjonistkę, która obsługiwała nowych gości. Zauważyłem, że młodzi ludzie z obsługi - są tu mili i uprzejmi. Jesteśmy wreszcie u celu, już nigdzie dzisiaj nie muszę jechać - pomyślałem. I to przyniosło mi ulgę. Gdy weszliśmy do hotelowego pokoju, byłem szczęśliwy. Obudziłem się dopiero po dwóch godzinach - na łóżku od ściany - przykryty kocem. Wracały mi siły. Coś trzeba z tym popołudniem zrobić - pomyślałem.
Hotelowe zakątki. 
Zaczęliśmy - od hotelu. Już po kilku minutach zgodnie uznaliśmy, że to jest to, o co nam chodziło. Byliśmy na tak. Jest to kilka pomysłowo zaprojektowanych segmentów, połączonych i skupionych wokół ładnego basenu. W tym wszystkim jest sporo zieleni - dorodnych palm i kwitnących krzewów. Przestronnym korytarzem, doszliśmy niespodziewanie do morza. Otworzyła się przed nami długa czarna plaża. Byliśmy zdumieni. Tu jest super - usłyszałem od Eli. Też tak myślę -  odparłem. Zdjąłem buty, podwinąłem nogawki spodni i ruszyliśmy wolno przed siebie - w stronę wielkiej góry. To miłe uczucie gdy stopy zapadają się w czarnym piasku, a fale co chwilę obmywają moje białe łydki. Teraz wszyscy byliśmy boso.  Zrobiło się wesoło. Ta wielka skała,  to góra - Mesa Vouno. Jej południowa ściana jest imponująca i spada pionowo do morza - tuż przy naszej plaży. Z drugiej strony góry, kryje się  Perisa - wczasowa bliźniaczka Kamari. Żeby zobaczyć je jednocześnie, trzeba wejść na szczyt Mesa Vouno. Morze tutaj  jest spokojne, słońce już przechyla się ku zachodowi, a dzień ku końcowi. Nogi same poniosły  nas,  do najbliższej tawerny. To było przyjemne popołudnie. Jutro jedziemy do Firy. 

Nie mamy okna z widokiem na morze, więc wymknąłem się z pokoju bardzo wcześnie. Chciałem zobaczyć,  jak wstaje słońce. To był mój wybór - nikomu nic nie mówiłem. Przeszedłem obok basenu i po schodach dotarłem do korytarza, który prowadził wprost nad morze. Usiadłem na murku oddzielającym promenadę od plaży. Było trochę chłodno - orzeźwiał mnie lekki wiatr od wschodu. Po chwili ukazał się pierwszy rąbek słońca. Zmrużyłem oczy w poszukiwaniu skrawka złotej tarczy, która wychodzi zza linii horyzontu. Powoli w dali pojaśniało, a wodę zalał lśniący blask. Zobaczyłem przed sobą, dziwne światło rzucone przez słońce - jak szczodry gest na dzień dobry. Zamknąłem - na chwilę oczy. Słońce wynurzyło się z morza zupełnie - nadchodził nowy  dzień.
Fira - stolica Santorini.
Santorini, jest niewielka: długa na jakieś osiemnaście, a szeroka na dwa do sześciu kilometrów. Wyspa ma dwa oblicza; od strony kaldery jej miarą są wielkie dwustumetrowe klify, a od południa jest plaska. To właśnie z jej południowej strony, jest Kamari i czarna dwukilometrowa plaża. To nasza baza, na kilka najbliższych dni. Gdybym był tu z dwa tygodnie, zabrałbym ze sobą dobre buty i schodziłbym tę wyspę na piechotę. To nie żart. Tak właśnie bym zrobił. Mamy jednak tylko tydzień, na poznanie Santorini i na wypoczynek. Trzeba jakoś to pogodzić. Jak więc zwiedzać wyspę? To temat, który chodził za mną od dawna. Prawie na każdej ulicy są wypożyczalnie samochodów, kładów i skuterów. Jest więc nad czym myśleć. Postanowiliśmy jednak zrobić inaczej - będziemy jeździć tutejszymi autobusami. Sądzę, że to może być dobre rozwiązanie - zobaczymy.
Centrum Firy. 
Na przystanku - koło restauracji Mamma Mia's - było gwarno. Kilka osób zgromadziło się, wokół tablicy z rozkładem jazdy. Tam było najgłośniej. Usiadłem tuż obok, na ławce i pociągnąłem łyk wody z butelki, którą zawsze noszę przy sobie. To nasza pierwsza podróż po Santorini, jedziemy dzisiaj do Firy i jednocześnie testujemy nasz pomysł na podróżowanie autobusami. Albo nam się to spodoba, albo będziemy przeklinać chwilę kiedy to wymyśliliśmy. Z Kamari do Firy jest osiem kilometrów. Uliczki wszędzie są wąskie, a kierowcy autobusów jeżdżą na przysłowiowy lakier. Bilety dał nam konduktor w autobusie. Tak, tak - konduktor. Myślałem, że to zawód zapomniany, a jednak nie - przynajmniej tu. Niczego nie musiałem mu mówić - ani po grecku ani po angielsku, ani nawet - gdzie chcę jechać. On wiedział wszystko. Wiedział, bo tu obowiązuje prosty schemat; jedzie się do Firy albo z Firy - innej możliwości nie ma. Dworzec autobusowy w stolicy Santorini, to punkt centralny wszystkich połączeń. Tu się przyjeżdża i stąd się odjeżdża.
Widok na kalderę.
Ten najważniejszy dworzec na wyspie, jest wielkości kortu tenisowego. Tu liczy się każdy skrawek ziemi. Przyzwyczajam się pomału do tego, że wszędzie jest ciasno. To co najpiękniejsze, jest jednak podobno - dopiero przed nami. Tak przynajmniej mi się wydaje. Fira - jest stolicą wyspy. Leży na szczycie dwustumetrowego klifu - i stąd jej wyjątkowy urok. Jest piękna. Fascynująca jest jej zabudowa. Wszędzie dominuje biel, w połączeniu z elementami malowanymi w kolorze ochry. Obrazu dopełniają, niebieskie kopuły kościołów. Jak bym widział wianek upleciony z białych stokrotek i zawieszony nad przepaścią. Stąd można spojrzeć na kalderę i pozostałe wysepki. Doskonale widać Thirasię, Nea Kameni, Palea Kameni i malutką Aspronisi - piękne, niezapomniane widoki.
Fira - wejście do restauracji. 
Ulica prowadzi nas, pod górkę w stronę centrum. Słońce jest coraz silniejsze i daje się nam trochę we znaki. Ale cóż to znaczy gdy wreszcie, pod hotelem Atlantis - otworzyła się przed nami  piękna panorama. Trochę nas zamurowało z wrażenia. Widoki -  jak zdjęcia z folderu.  To tak nie można - westchnąć i pójść dalej, chce się patrzeć by się napatrzeć. Najlepiej tak, żeby śniło się po nocach. Zaproponowałem więc kawę, w maleńkiej restauracyjce. Wchodzimy przez drzwi do nieba, by zejść kilka stopni w dół i wybrać sobie stolik. Kelner jakby na nas czekał, jakby czytał z naszych myśli, jakby wiedział, że kiedyś tu przyjdziemy - stolik z białym obrusem był przygotowany. Spojrzałem na błękitne morze i rozsypane na  nim wysepki, na Elę, uśmiechniętego kelnera i zgrabny stolik na  krawędzi zwisającej skały i przyszło mi do głowy, że chyba kiedyś miałem taki sen.  
Miasto na skałach. 
Wychyliłem się przez barierkę i spojrzałem w dół. Aż mi się w głowie zakręciło. Pod nami jest stary port, a w jego pobliżu stoi zacumowany wielki wycieczkowiec. To następny etap, naszego dzisiejszego spaceru. Jesteśmy tu zaledwie godzinę, a już urzekło nas to miejsce. Zapłaciłem rachunek i po chwili weszliśmy w lewo, w wąską uliczkę. Minęliśmy po drodze kilku znajomych z Kamari. Ktoś powiedział dzień dobry, a ktoś się uśmiechnął. To było miłe. Idziemy teraz do portu. Można dostać się tam na kilka sposobów: zjechać kolejką linową, wsiąść na osła lub muła albo zejść pieszo. Jeszcze przy kawie ustaliliśmy, że najpierw będzie spacer, a na górę wjedziemy kolejką.
Schodzimy do starego portu. 
U zbiegu dwóch zacienionych uliczek, zaczęliśmy schodzić w dół. Schody są tu szerokie i wygodne - podobno jest ich ponad pół tysiąca. Za pierwszym zakrętem, natknęliśmy się na kilkanaście osiodłanych mułów i osłów. Wszystkie stały karnie po lewej stronie, odwrócone zadkami. W innym miejscu stary zmechacony osioł, spoglądał na nas cielęcym wzrokiem strzygąc uszami, a jego właściciel zachęcał nas, byśmy skorzystali z jego oferty. Nie miałem ochoty jeździć na grzbiecie żadnego osła, a tym bardziej starego. Nauka z tego dla mnie taka, że teraz to już chociaż wiem, jak wygląda stary osioł. I gdybym komukolwiek, kiedykolwiek chciał powiedzieć, "ty stary ośle" to przynajmniej wiedziałbym co mówię. Spacer w dół ma wiele zalet. Jesteśmy zupełnie w nowej scenerii, niż pół godziny temu. Biała Fira wisi nad nami, a na wprost sterczą groźnie wyglądające skały.
Tu cumują wielkie wycieczkowce. 
Na samym dole jest kamienna forteczna brama - to dobre miejsce do odpoczynku. Cień i chłód. Jesteśmy nad samym morzem, u stóp dwustumetrowego klifu. Wielkie wycieczkowce - nie maja szans, by tu podpłynąć. Cumują co najmniej pół mili, albo milę od brzegu - tak na moje oko. To doskonałe miejsce jedynie dla niewielkich jednostek - tutejszych - statków wycieczkowych, małych promów oraz jachtów. Wolnym krokiem przeszliśmy wzdłuż nabrzeża, aż do końca. Wracając zaproponowałem by przysiąść, na małej ławeczce - pod palmą. Teraz widzieliśmy kalderę, z poziomu zero. Thirasia już nie była taka płaska, jak widziana z góry. Słońce stanęło wysoko i wzmagała się lekka bryza. Łodzie przed nami kołysały się na niewielkich falach. Ogłosiłem sjestę. Zamknąłem oczy i łodzie powoli zaczęły odpływać.
W poszukiwaniu cienia. 
To była lekka drzemka. Gdy się ocknąłem, wszystkie łodzie wróciły na swoje miejsce. Pociągnąłem haust wody z butelki i poczułem się silniejszy. Mógłbym teraz pieszo, wrócić do Firy - pomyślałem. No, ale umówiliśmy się inaczej. Stacja kolejki jest tuż obok. Za pięć euro mamy dodatkową atrakcję. Widoki z wznoszącej się gondoli są rewelacyjne. Wyszliśmy z górnej stacji i skręciliśmy w lewo. Wąską ścieżką wzdłuż klifu - szliśmy teraz do Firostefani.
Santorini - Fira. 
Do tej pory spotykaliśmy na naszej drodze, jedynie kościoły prawosławne. Białe - z niebieskimi kopułami. Tym razem wyrósł przed nami kościół katolicki. To ewenement na greckich wyspach, a przynajmniej na Cykladach. Okazało się, że jest to katedra św. Jana Chrzciciela. Nie można jej nie zauważyć i nie można jej pominąć. Ładnie wygląda jej brzoskwiniowa fasada, oblana południowym słońcem i zegarowa wieża z dzwonami.
Katedra św. Jana Chrzciciela.
Jest druga po południu, ratują nas kapelusze i zapas wody w plecaku. Żeby było jasne, to ja dźwigam ten plecak. Idziemy alejką na krawędzi klifu, z Firy do Firostefani. To piękna trasa. Przewodniki doradzają, aby zwiedzanie zacząć własnie od Firostefani i schodzić coraz niżej - to gwarancja pięknych widoków. I to jest prawda. My jednak jesteśmy tak zachłanni, że najpierw wspinamy się przez kilometr, by potem nacieszyć oczy, schodząc z powrotem do Firy. Mili ludzie zrobili nam po drodze, kilka wspólnych zdjęć na pamiątkę. Bardzo wzmocniło mnie to duchowo - no, to że są mili ludzie.
Firostefani. 
Zachwyca mnie, ta mała architektura. To wyjatkowo piękne połączenie ludzkich potrzeb i estetyki - wysublimowanego smaku. Dominują tu trzy kolory - biały, ochry i niebieski. Sklepienia domów i kościołów są często półokrągłe. Jak błękitne szkiełka, na tle bieli lśnią niewielkie baseny To wszystko ma swoje uzasadnienie. Wśród wąskich ścieżek widzę tajemne schodki, które prowadzą nie wiadomo dokąd. Jest ich wiele. Warto odkrywać te tajemnice. To takie wędrowanie, po bajkowym świecie.  
Spojrzenie na wyspę z Firostefani. 
Czas pomyśleć - o powrocie do hotelu. Ze wzgórza w Firostefani, widać spory kawałek wyspy. Przed nami Fira, tuż za nią niewielkie wioski ciągnące się aż do Kamari, a w tle - najwyższa góra na wyspie, Profitis Ilias, czyli góra Proroka Eliasza. Na jej szczycie stoi klasztor, z początków osiemnastego wieku i toczy się tam życie. Tamtejsi mnisi produkują wina i wyrabiają świece. Prowadzą także muzeum, przy kościele Agia Triada. Jeżeli czasu starczy, chciałbym tam pojechać. Bez problemu odnaleźliśmy drogę do dworca autobusowego. Przez chwilę kombinowałem w myślach - jak trafić na autobus do Kamari? Życie zweryfikowało mnie i moje myślenie bardzo szybko. Nie szukaj tu żadnego autobusu - on znajdzie cię sam. Nie szukaj konduktora - to on przyjdzie do ciebie. Było już późne popołudnie, autobus toczył się wolno z góry w stronę wybrzeża. Już wtedy wiedziałem, co zrobię za pół godziny. Pójdę popływać w morzu, potem prysznic, a na koniec godzina snu.


cdn.

8 komentarzy:

  1. Piękne wyspa.Co to za wyspa na drugim zdjęciu ?

    OdpowiedzUsuń
  2. jakimi liniami leciałeś na Santorini? i w jakim hotelu się zatrzymałeś? :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. hotel nazywał się Hotel Venus Beach & Spa, a linie to Small planet

      Usuń
  3. Też byłam w tym roku! Niestety tylko 3 dni, bo na tyle przypłynęłam promem z Krety, ale i tak było super! Szczególnie Imerovigli mi się spodobło: cudne widoki i mało turystów:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Kurczę, zazdroszczę pobytu! My na Santorini spędziliśmy tylko 1 dzień przy okazji pobytu na Krecie. Trzeba tam kiedyś wrócić na dłużej!

    OdpowiedzUsuń
  5. świetny tekst...wyrazisty i frapujący opis...rewelacja...lecę na Santorini za tydzień (do tego samego hotelu)...tym bardziej cieszę się, że go przeczytałam:-) z niecierpliwością czekam na c.d.!

    OdpowiedzUsuń
  6. Trafiłam na Twój blog, bo szukam czegoś o Santorini. Zawsze chciałam odwiedzić tę wyspę i trafiłam na Kamari. No i tak chodząc po google maps ludzikiem trochę przeraziłam się, że tam tyle chaszczy i tak jakoś mało urokliwie. Czy to Kamari faktycznie tak wygląda?
    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  7. Bardzo fajny opis! szukam informacji o wysie, będziemy tam za miesiąc. Również w Kamari, ale inny hotel. Pozdrawiam i zapraszam do siebie:
    www.ann-art-travel.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń