Nie żałuję, że byłem w Łagowie, żałuję że nie byłem tam wcześniej. Tym razem, to był inny wyjazd niż wszystkie dotychczasowe. Nie jechaliśmy na urlop, na typowe wakacje czy na wycieczkę. Nie jechaliśmy nawet do Łagowa. Zostaliśmy zaproszeni na ślub i wesele do Ośna Lubuskiego. Państwo młodzi chcieli koniecznie pobrać się w naszej obecności, więc nie mogliśmy im tego odmówić. Bardzo ucieszyła mnie perspektywa tego wyjazdu. Ta część lubuskiego, to piękny kawałek Polski. Nie będę ukrywał, że byłem tu już kilka razy, a na samą myśl, że mam jechać w tamte strony, poprawia mi się zawsze humor. Mówi się dość powszechnie, że Ośno to miejsce gdzie podobno czas się zatrzymał, a ja właśnie lubię takie miejsca. Dla mnie jednak najważniejsze, że jest w tej okolicy kilka pięknie położonych jezior.
Jezioro w Ośnie Lubuskim. |
Przyjechaliśmy w sierpniowe popołudnie i od razu znaleźliśmy się za stołem z rosołem. Po obiedzie poszliśmy nad jezioro i dobrze nam to zrobiło. Przed nami był weselny dzień, a ja wiedziałem, że powinienem być wypoczęty. Ośno to fajne miejsce, zawsze lubiłem tu wczesne wstawanie, ten chłodek porannego powietrza i świergolenie ptaków. Jednak lasy i jeziora to nie jedyne atuty tej okolicy. To także kawałek porządnej historii, poświadczonej co najmniej kilkoma ciekawymi zabytkami w miasteczku: jest tu piękny, neorenesansowy ratusz, wielkiej postury kościół świętego Jakuba Apostoła, rodem z końca trzynastego wieku (z dużych gotyckich cegieł), a w jego wnętrzu prawdziwy skarb - ołtarz z początku siedemnastego stulecia. I to wszystko otoczone jest murami obronnymi, długimi prawie na półtora kilometra. Naprawdę ciekawe miejsce. Warto tu zajrzeć, a może nawet zatrzymać się na kilka dni.
No i wreszcie przyszedł - następnego dnia - czas weselnej gorączki. Idziemy więc - parkową - aleją Basztową, na ulicę Różaną. Już zbierają się tłumy przed św. Jakubem. Przyjeżdżają i odjeżdżają samochody, robi się gwarno, a młodzi u wejścia, szepcą coś sobie do ucha. Pojawiły się najlepsze garnitury i najmodniejsze sukienki. Siedziałem cicho w dziesiątej ławce po lewej stronie - wiem bo policzyłem z nudów - w oczekiwaniu na jakiś znak. I wreszcie przyszła taka chwila, gdy z chóru i od sklepień, z wysoka, do ołtarza popłynęła Ave Maria. Ołtarz wypiękniał jeszcze bardziej, a przez witraże wpadało do wnętrza coraz więcej kolorowego światła. To to był ten znak. Tak wszystko się zaczęło.
No i wreszcie przyszedł - następnego dnia - czas weselnej gorączki. Idziemy więc - parkową - aleją Basztową, na ulicę Różaną. Już zbierają się tłumy przed św. Jakubem. Przyjeżdżają i odjeżdżają samochody, robi się gwarno, a młodzi u wejścia, szepcą coś sobie do ucha. Pojawiły się najlepsze garnitury i najmodniejsze sukienki. Siedziałem cicho w dziesiątej ławce po lewej stronie - wiem bo policzyłem z nudów - w oczekiwaniu na jakiś znak. I wreszcie przyszła taka chwila, gdy z chóru i od sklepień, z wysoka, do ołtarza popłynęła Ave Maria. Ołtarz wypiękniał jeszcze bardziej, a przez witraże wpadało do wnętrza coraz więcej kolorowego światła. To to był ten znak. Tak wszystko się zaczęło.
Łagów - Brama Marchijska. |
Z Ośnem pożegnaliśmy się około siódmej rano dnia następnego. Przy wyjeździe, gdzieś na skraju miasteczka dolaliśmy do baku paliwa i wolniutko, przez sosnowy las i nieciekawe wioski dotarliśmy do Sulęcina, a potem dalej na południe aż do wsi Poźrzadło. Stąd już tylko był żabi skok do Łagowa. Jeszcze kilometr jeszcze dwa i wreszcie przed dziewiątą byliśmy na miejscu - stanęliśmy we dwoje przed bramą Marchijską.
Uliczki i domy były jeszcze senne. Zrozumiałem, że tu rytm życia jest inny, niż w mojej głowie, tym bardziej, że ziewająca panna, w oknie parterowej kamieniczki zdradziła nam szeptem, że przed jedenastą - to szanse marne. Ruszyliśmy więc na spacer.
Wjazd do Łagowa przez Bramę Polską. |
Ni to wieś, ni miasteczko, sam nie wiem jak należałoby mówić o tym Łagowie. Jedno czego teraz jestem pewien, to to, że sporo tu historii. Są tu dwie bramy: Marchijska i Polska i są dwa jeziora: Łagowskie i Trześniowskie. Bramy łączy stumetrowa wąska uliczka, a jeziora przesmyk między nimi. W samym centrum zaś stoi zamek wybudowany w czternastym wieku przez Joannitów. To szczególne miejsce, związane jest mocno z historią rycerskiego Zakonu Szpitalników św. Jana. Ładnie tu, ale my ciągle nie mamy pokoju i coś z tym trzeba zrobić. Wyszliśmy poza mury i pięć minut późnej los się do nas jakoś uśmiechnął. Dostaliśmy pokój w hotelu Defka. Hotel ani lepszy ani gorszy, a pokój też taki sobie. Tak czy siak od rana mamy i tak dobry dzień i nie ma powodu by się na dzisiaj cokolwiek dąsać.
Widok na Bramę Polską z zamku. |
Zamek w Łagowie przyciąga jak magnes, więc po obiedzie poniosło nas w tamtą stronę. Szerokimi, skrzypiącymi, drewnianymi schodami dotarliśmy najpierw na niewielki dziedziniec, a potem na wysoką ceglaną wieżę. Okolica była pod nami. Z jednej strony rozpływa się - wśród soczystej zieleni - turkusowe jezioro Trześniowskie, z drugiej bardziej ciemne Łagowskie, zaś u stóp warowni pomiędzy historycznymi bramami, biegnie zgrabna uliczka w parterowej zabudowie.
Panorama na jezioro Trześniowskie z zamkowej wieży.
|
Ten czternastowieczny zamek stoi na przesmyku pomiędzy dwoma jeziorami i na lekkim wzniesieniu. Najbardziej warowna jest część od strony południowej i zachodniej. Solidna wieża, wysunięta jest poza obręb murów i składa się z kwadratowej podstawy i reszty wysokiej na ponad jakieś czterdzieści metrów. Historia tej warowni zaczęła się od Templariuszy. Po nich przyszli na kilka wieków Joannici, a po kasacie zakonu, tutejsze ziemie przeszły w ręce bogatych rodów brandenburskich i tak rzecz się miała aż do końca II wojny światowej. Aktualnie mieści się tu dobrze prosperujący hotel.
Łagów widziany z jeziora. |
Następnego dnia wstałem skoro świt. Rzadko to robię, ale tym razem nie mogłem sobie odmówić. Sposobność była wyjątkowa, bo taras z naszego hotelu schodził wprost na wody jeziora Łagowskiego, a ja chciałem zobaczyć, jak budzi się tu życie. Zabrałem ze sobą z pokoju filiżankę świeżo zaparzonej kawy i usiadłem na drewnianej desce nad samą wodą. Zorientowałem się nagle, że nie jestem sam - usłyszałem dwa ciche męskie głosy. Po chwili ktoś do nich dołączył, a potem kolejny usiadł blisko mnie i zapytał szeptem – pięknie tu, co? Zrozumiałem wtedy, że oglądanie jeziora o tak wczesnej porze, to nie jest jedynie mój patent. Wyglądało mi to na jakiś rytuał, w który mimowolnie jakoś się wpisałem. Wszyscy zamilkli i zapanowała cisza, a nad wodą unosiła się delikatna mgiełka. Odstawiłem wtedy filiżankę i zsunąłem się do wody. Powoli, prawie bezszelestnie odpływałem, w stronę drewnianego pomostu po przeciwnej stronie. Woda była rześka, a ja wniebowzięty. Obejrzałem się jakby na pożegnanie i wtedy wszyscy do mnie pomachali. Kiedy wróciłem po blisko kwadransie, kawa była już zimna, a hotelowy taras już pusty.
Na jeziorze Łagowskim. |
Plan na ten dzień był prosty - pływamy po jeziorach. Tuż za bramą Polską po prawej stronie - wychodząc z miasta - jest mała przystań, wypożyczalnia kajaków i rowerów wodnych. Najpierw popłynęliśmy na jezioro Łagowskie. Odbiliśmy w prawo od przystani, w stronę ośrodka leśników, a potem w kierunku pensjonatu Rybakówka. Wspinające się po bezchmurnym niebie słońce było ciągle z nami, toń wody mimo to ciemna, a całość obrazu dopełniała soczysta, nadbrzeżna zieleń. Urocza sceneria.
Wędkarska stanica. |
Tu życie toczy się w rytmie natury. O wszystkim decyduje słońce, woda i wiatr. Nigdzie się nie spieszymy, a nawet gdybyśmy chcieli, to i po co ? Już od dawna towarzyszą nam zamyślone łabędzie, wścibskie kaczki i konary powalonych do wody starych drzew. W przybrzeżnych domkach, stanicach i pensjonatach, budzi się dopiero życie, a na sznurkach furkocze wczorajsze pranie. Dopłynęliśmy prawie do końca jeziora, więc zrobimy teraz zwrot i wracamy w stronę zamku.
Klimat w tym rejonie należy podobno do najłagodniejszych w Polsce. Rozległe tereny dorodnych lasów, łagodzą bardzo zmiany temperatur oraz wiatrów, powodują, że wytwarza się tu specyficzny, wpływający pozytywnie na organizm mikroklimat. To środowisko, bardzo przyjazne dla człowieka. Nie jestem wędkarzem, ale podobno jest tu sporo ryb. W wielu miejscach, widać drewniane pomosty wysunięte z lasu, nad brzegiem dorodne jeszcze mocno pochylone drzewa, a także i takie, które już dawno poległy, zanurzyły się w wodzie i sterczą jak grzędy dla ptactwa.
Klimat w tym rejonie należy podobno do najłagodniejszych w Polsce. Rozległe tereny dorodnych lasów, łagodzą bardzo zmiany temperatur oraz wiatrów, powodują, że wytwarza się tu specyficzny, wpływający pozytywnie na organizm mikroklimat. To środowisko, bardzo przyjazne dla człowieka. Nie jestem wędkarzem, ale podobno jest tu sporo ryb. W wielu miejscach, widać drewniane pomosty wysunięte z lasu, nad brzegiem dorodne jeszcze mocno pochylone drzewa, a także i takie, które już dawno poległy, zanurzyły się w wodzie i sterczą jak grzędy dla ptactwa.
Ela wyciągnęła kanapki i drugie śniadanie - w towarzystwie kaczek - zjedliśmy na środku jeziora.
Słońce stało już w szczycie gdy ruszyliśmy na jezioro Trześniowskie. Wąskim zacienionym kanałem wpłynęliśmy na skrzącą się taflę zupełnie jasnego akwenu. Jezioro jest długie podobno na jakieś pięć kilometrów, raz węższe, raz szersze, a jego wody bardziej przejrzyste niż na jeziorze Łagowskim; jest rynnowe i spada gwałtownie w dół na kilkadziesiąt metrów. Słońce doskwiera coraz bardziej i zrobiło się gorąco. Nabrałem więc ochoty do pływania, ale rozum podpowiadał mi zupełni co innego; nie rób tego na środku jeziora, nie bądź głupi. Pod nami przecież głębia, a do dna prawie sześćdziesiąt metrów. Dwie łódki pływają w oddali, a wokół nas cisza….. przyjemna cisza. Ruszyliśmy więc w stronę zielonego porośniętego lasem brzegu, który pnie się tu stromo zboczem góry Bukowiec na ponad dwieście metrów.
Stary kaczor na jeziorze Trześniowskim. |
Już po chwili wypatrzyłem zatoczkę, osłoniętą trzcinami z małą żółta plażą. To wymarzone miejsce na dłuższy postój. Spora płycizna, czysta i rześka woda, raj dla pływaków takich jak my. Pół godziny później byliśmy znowu na środku jeziora. Płynęliśmy bez wysiłku coraz dalej i dalej, tak że chwilami zostawaliśmy na wodzie sami. Skrzące się wody jeziora i bukowe lasy w około…. i my, tylko my. Czasem ktoś się pojawiał, ale zawsze znikał: za szuwarami, za trzciną albo za horyzontem. I tak to wszystko trwało aż strach nas w końcu obleciał. Od pustki, głuszy i ciszy - poczuliśmy się nieswojo. Ela miała to w oczach, a ja sam już nie wiem gdzie. Po prostu było w nas to coś i tyle. Spojrzeliśmy w jednej chwili na siebie i bez słów zawróciłem. Późnym popołudniem byliśmy ponownie koło zamku i kanału łączącego oba jeziora. Tu było inaczej. W pierwszej napotkanej po drodze restauracji zjedliśmy obiad, a potem ruszyliśmy pieszo do Defki.
Jezioro Trześniowskie. |
Wokół jeziora Łagowskiego jest urocza trasa spacerowa; nieco ponad osiem kilometrów, łatwo dostępnych, dobrze oznakowanych leśnych ścieżek, a do tego z dobrze przygotowanymi miejscami do odpoczynku. Szlak jest oznakowany w obu kierunkach, więc można ruszyć w dowolną stronę – wszystko zależy od własnej inwencji. Korciło nas to, a jednak zrobiliśmy inaczej. Po śniadaniu i porannej kawie poszliśmy pod starego rozłożystego dęba koło zamku - to ładne miejsce. Tym bardziej, że nieopodal znajduje się osiemnastowieczny parafialny kościół, a zaraz za nim jezioro Trześniowskie. Poranne słońce prześwitywało przez korony drzew, a my wolnym krokiem ruszyliśmy parkową alejką kierując się zasadą – gdzie nas oczy poniosą. I w ten oto sposób po kilku minutach doszliśmy do bazy szkolenia nurków, a potem idąc wzdłuż brzegu, obserwowaliśmy jezioro. Kilkaset metrów dalej ścieżka odeszła w głąb lasu i zaczęła wspinać się po stoku aż doprowadziła nas do cmentarza na Sokolej Górze. Tu mimo wczesnej pory dnia panował mrok, a stary zaniedbany cmentarz wyglądał upiornie. Wiekowe, poprzewracane nagrobki w otoczeniu cherlawych jaworów, lip i grabów otulone były pajęczyną wszechwładnie płożącego się bluszczu. Na samą myśl, że mógłbym znaleźć się tu w nocy, ciarki przeszły mi po plecach. Najpierw w głowie pojawiła się pustka, a potem zaświtała myśl, że powinniśmy stąd odejść. Nie wiem dlaczego? Ale powinniśmy. Przyśpieszyłem kroku, a Ela za mną. Coraz szybciej schodziliśmy ze zbocza. Obejrzałem się kolejny raz za siebie i po kilku chwilach, zatrzymaliśmy się przy starym domu na ulicy Chrobrego. Tutaj znowu wszystko było normalne.
Wiadukt kolejowy w Łagowie. |
Jest w Łagowie jeszcze jedno ciekawe miejsce. Trzeba przejść ulicą Zamkową do Mostowej w kierunku Żelechowa i wtedy zobaczymy wielki kolejowy wiadukt. Budowla pochodzi z roku 1909 i jest imponująca. Nad drogą wiszą trzy regularne łuki o długości czterdziestu i wysokości dwudziestu pięciu metrów. To majstersztyk inżynierii tamtych czasów połączony z wykwintnym smakiem estety projektanta; wiadukt jest przystojny, wysoki i zgrabny. Oglądanie go z dołu, przyprawia o lekki zawrót głowy, a zapłatą za wysiłek wejścia na górę jest przepiękna panorama Łagowa i okolicy.
I to już jest koniec, trzeba jechać do domu - nie mamy wyboru. Tylko żal, że nie byliśmy tu wcześniej. Kiedyś trzeba będzie chyba tu wrócić - tak myślę.
I to już jest koniec, trzeba jechać do domu - nie mamy wyboru. Tylko żal, że nie byliśmy tu wcześniej. Kiedyś trzeba będzie chyba tu wrócić - tak myślę.
Koniec.
PS.
Łagów to cudowne miejsce na mapie Polski - zdecydowanie polecam.
Noclegi znajdziecie na stronie - http://www.lagow.pl/hotele-lagow.html
wspaniale się czyta, super!
OdpowiedzUsuńTurkusowe jest zdecydowanie Łagowskie.
OdpowiedzUsuńByć może tak jest. Wszystkiego dobrego.
UsuńPozdrawiam
Kris
Bardzo mi miło. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń