Grecja

wtorek, 13 czerwca 2017

Niemcy. Berlin (cz. I.)

         O Berlinie zawsze dużo mówiliśmy tylko, że na gadaniu się kończyło. Aż przyszło lato tamtego roku i zaczął się sierpień, a my nie mieliśmy żadnego planu. Szykowała nam się nuda. Mieliśmy czas i nie mięliśmy pomysłu, aż w końcu, któregoś dnia wróciła  myśl o  berlińskiej eskapadzie. Tak po prostu wieczorową porą, przyszła niespodziewanie, pomiędzy jednym nudnym i drugim nudnym programem telewizyjnym. Była jak błysk pioruna na niebie. I pewnie dlatego, od  tej pory  wszystko toczyło się już błyskawicznie, żadne tam flaki w oleju, ani  lelum polelum. Tak jakby duch nowy w nas wstąpił. Akcja nabierała tempa i rozwijała się  z godziny na godzinę.
         Byłem po prostu w swoim żywiole, lubię to; planowanie, załatwienie i wreszcie  pakowanie. Pyk, pyk, pyk i byliśmy  gotowi. Przed nami prawie pięćset kilometrów drogi - co to jest? No co to jest? Tym bardziej, że mięliśmy dobrą prognozę pogody. Najważniejsze,  więc, że jedziemy. Cieszyliśmy się jak dzieci.
          W locie udało mi się nawet załatwić jakiś kawałek dachu nad głową; skromniutki,  taniutki, ale jednak hotel. Nazywał się  Kolumbus i leżał we wschodniej części miasta u zbiegu   Werneuchener Str. i Genslerstrase; wschodnia dzielnica, czy  zachodnia - nie ważne - ważne, że był. A do tego nieźle położony -  pi razy drzwi -  jakieś siedem kilometrów od Alexanderplaz  i to z dobrym połączeniem autobusowym.
         No cóż, świetny pomysł powiedziałem ja, świetny pomysł powiedziała Ela, wsiedliśmy do auta i ruszyliśmy  prostą drogą z Opola do Berlina.
Widok z telewizyjnej wieży- to znak rozpoznawczy.


……. więc wjechaliśmy na górę. 




Centrum miasta




Po nami Unter den Linden




Fontanna Neptuna - niedaleko St. Marienkirche





Berliner Dom od strony parku przy Spandauer Strase




….. a tym razem  od strony Unter den Linden




Alte Nationalgalerie




Altes Museum







Bodemuseum




Neue Wache przy Unter den Linden




Katedra św. Jadwigi przy Bebelplatz











Uniwersytet Humboldta




Na rozstaju - w centrum Berlina




To tu spotykają się turyści z całego świata




Brama Brandenburska

Unter den Linden - wracamy do hotelu.






         Nic nie mówiłem, ale jadąc bałem się trochę tego miasta. Sam nie wiem dlaczego, ale tak właśnie było. Może po prostu brak wiedzy, a może jakieś stereotypy z tyłu głowy, taki balast, który człowiek, czasami, wlecze ze sobą albo za sobą. Dobrze, że już po wszystkim. Już mi minęło. Przybyłem, zobaczyłem i zostałem oświecony. Teraz wiem, że Berlin to fajne i przyjazne miasto. Wystarczył tylko jeden dzień i spacer od Alexanderplaz wzdłuż Unter den Linden do Bramy Brandenburskiej by przełamać bariery. Ale najważniejsi w tym wszystkim są ludzie : mili, serdeczni i uprzejmi. Już teraz wiem, że kolejne dwa dni w tym mieście mogą być tylko jeszcze lepsze. Nachodziliśmy się, jesteśmy zmęczeni, wracamy więc do hotelu. Jutro też będzie dzień.


cdn.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz