Grecja

poniedziałek, 23 lutego 2015

Bawaria (cz. I.)

Opole - Salzburg - Prien - pałac na wyspie Herrenchimsee na jeziorze Chiemsee - Zugspitze (2962 m n.p.m.) - Garmisch-Partenkirchen - klasztor Ettal (cz.I.) - zamek Linderhof - zamek Hohenschwangau - zamek Neuschwanstein -Fussen -  Monachium (cz.II.)
.............................................................................................................................................................…
Wszystko zaczęło się w Salzburgu. To tu na stacji benzynowej, na obrzeżach miasta spędziliśmy koszmarne chwile w oczekiwaniu na świt. Po całonocnej podróży byliśmy tak zmęczeni, że jedyne o czym marzyłem to sen. Słońce tego ranka wstało dla mnie nieoczekiwanie i dzień narodził się jakby w jednej chwili. Ostatnia godzina snu, po przerwanej nocy, tuż przed wschodem słońca - dała mi jednak nowe siły. Czułem to. Wstałem na równe nogi, uniosłem ręce nad głową i przeciągnąłem się, aż do bólu mięśni całego grzbietu. Tak narodziłem się tego dnia. - Najważniejsze to umyć zęby, zjeść śniadanie i można ruszać w drogę - powiedziałem do Eli.
- Tak, tak przytaknęła – po chwili namysłu i bez zbędnego komentarza. Tym razem naszym celem była Bawaria. chcieliśmy się trochę powłóczyć po południowych Niemczech, ale nie mogliśmy przecież pominąć Salzburga.

Salzburg - widok z ogródu Mirabell
Salzburg. Malowniczo położone miasto wśród wzgórz, przecina wartka rzeka Salzach. Nad dachami kamienic sterczą kopuły i wieże kościołów, a nad wszystkim góruje wielka forteca. Urocza sceneria, wykwintnego miasta. Nie mieliśmy jakiegoś szczególnego planu na zwiedzanie Salzburga; naszym jedynym planem był po prostu brak planu. Nogi poniosły nas najpierw do ogrodu Mirabell - miejsca stworzonego z myślą o ludziach, spragnionych oglądania rzeczy pięknych i poszukiwaczy ukojenia w niezwykłym otoczeniu. To świat plenerowych rzeźb, wielu fontann, alejek, ławeczek, kwitnących klombów i cudnych krzewów.
Tu urodził się Wolfgang Amadeusz Mozart.

Salzburg to miasto Mozarta, tu się urodził, dorastał i tworzył. Kult i uwielbienie dla tej postaci widać na każdym kroku. Jest tu coś w rodzaju mozartowskiego klimatu. Tu na koncerty zjeżdżają ludzie z całego świata. Mozart to jednak nie tylko muzyczne spotkania, to także jego komercyjny wymiar, z kiczowatymi pamiątkami włącznie. Wolfgang Amadeusz jest tu wszechobecny. Trochę zmęczeni przysiedliśmy na kamiennych schodach przy katedrze i przez dobry kwadrans słuchaliśmy próby do wieczornego koncertu. To była piękna i niezapomniana chwila.
Stare miasto.
Getreidegasse - to najstarsza ulica w mieście. Stoją tu wiekowe kamienice, a ich fronty zdobią, wykonane przez dawnych rzemieślników piękne szyldy. Przejścia pomiędzy domami, podwórza i arkadowe zaułki tworzą w tej części miasta klimat tajemniczości.
…. podwórka, zaułki i place.
Pół dnia w Salzburgu - to trochę mało, no, ale cóż - z żalem, bo z żalem – żegnamy miasto. Dwie godziny później byliśmy już w Prien nad jeziorem Chiemsee - to kolejny cel na naszej drodze. Tu czekał na nas pokój z wygodnym łóżkiem. I pewnie położyłbym się ze zmęczenia, ale – tym razem zgodnie w wcześniejszymi ustaleniami – na popołudnie zarezerwowaliśmy rejs na pobliską wyspę Herrenchimsee.
Bawaria - jezioro Chiemsee. 
Na pokładzie niewielkiego, wycieczkowego statku było dość tłoczno, a mimo to znaleźliśmy wygodne miejsca na rufie. Sceneria przepiękna: wielkie, spokojne jezioro u podnóża alpejskich szczytów. Po kwadransie byliśmy już blisko brzegu zielonej wyspy. Przez chwilę przyglądałem się jak młody chłopak sprytnie złapał linę cumowniczą, a potem po mistrzowsku wiązał ją do polera; byliśmy na miejscu. To tu - na Herrenchimsee stoi kopia Wersalu - prawdziwa turystyczna atrakcja, pałac który powstał z inspiracji i wedle pomysłu bawarskiego króla Ludwika II.
Mały Wersal na wyspie Cherrenchiemsee.

Ta rezydencja to tylko jeden z wielu spełnionych snów, bajkowego króla Bawarii. Ludwik II żył w latach 1845-1886 - koronę nosił od 1864 roku, był monarchą o usposobieniu pacyfisty i jednocześnie mecenasa sztuki. Pałac na wyspie Herrenchimsee miał być zaprojektowany na podobieństwo podparyskiego Wersalu, miał jednocześnie demonstrować światu, przepych, bogactwo i potęgę bawarskiego tronu. Mimo, że pałac nigdy nie został dokończony, to i tak jest imponujący.


W drodze na Zugspitze.
Rankiem poniosło nas, aż do Eibsee niedaleko Garmisch-Partenkirchen. Jak magnes przyciągnęła nas wielka góra Zugspitze. To najwyższy szczyt w Niemczech - 2962 m n.p.m. Do wyboru mieliśmy dwie możliwości: wjechać tam koleją zębatą albo linową. Wybór nie był prosty, ale decyzję podjęliśmy - i tak - w zgodzie; w jedną stronę tak, a z powrotem odwrotnie. To był wzór kompromisu. Szybko, bez zmrużenia oka, wsiedliśmy więc w duży oszklony wagonik i na kołyszących się linach - w środku lipcowego dnia - daliśmy się ponieść aż do nieba. Najpierw były piękne widoki, później przejrzyste szyby zaszroniły się, a przymglone obrazy odchodziły coraz bardziej do kresu widzialności, znikaliśmy w mlecznej przestrzeni, aż poczułem wreszcie jak wznosimy się pionowo. Dziwne uczucie braku wpływu na to co się z dzieje. Wiedziałem tylko, że jesteśmy w zamkniętej klatce, tuż przy samym szczycie potężnej góry. Wagonik już nie kołysał się swobodnie tak jak dotychczas. Był zesztywniały podobnie i liny na których teraz zwisał. W środku panowała grobowa cisza, przerywana jedynie - od czasu do czasu - metalicznymi dźwiękami ruchomych części wehikułu. Czas dłużył się, aż wreszcie za kolejnym szarpnięciem zaszroniona kapsuła wjechała do dużego rozświetlonego pomieszczenia. To był koniec tej naszej podniebnej podróży. Na zewnątrz panowała sroga zima.
Jedziemy kolejką linową -  na najwyższy niemiecki szczyt.
I tak przenieśliśmy się z lata do zimy. Śnieg, śnieg, śnieg – wszędzie śnieg. Nie mogliśmy się nacieszyć. Pierwsza zaczęła Ela. Zaatakowała mnie śnieżkami od tyłu i to nie było fair. Najpierw dostałem w głowę, a po chwili poślizgnąłem się i wylądowałem w zaspie. Leżałem na wznak w białym puchu. Otworzyłem oczy i spojrzałem w ołowiane niebo, płatki śniegu spadały na mnie w zwolnionym tempie, a potem czułem jak rozpływają się na moich policzkach. Nie miałem ochoty wstawać, było mi dobrze. Ela podała mi rękę i poszliśmy w stronę kamiennego kościółka. Robiło się coraz zimniej i wietrzniej. Trochę przemarznięci zeszliśmy wąska ścieżką w dół i bez chwili wśliznęliśmy się do restauracji. Od strony tarasu - z cudownym widokiem - czekał na nas wolny stolik.
Schronisko na 2600 m n.p.m.
- Pięknie tu, ale czas wracać w doliny, chyba pojedziemy jeszcze dzisiaj do Garmisch - Partenkirchen – powiedziała Ela.
– No dobrze, niech tak będzie - odpowiedziałem. Trzeba wracać.
Dopiliśmy herbatę i ruszyliśmy w stronę składu kolejki zębatej, którą chcieliśmy zjechać w dół. Na peronie było tłoczno. Z sykiem otworzyły się drzwi do wagonów i ludzie powoli zaczęli zajmować miejsca. Ela podała mi rękę i oboje daliśmy się wepchnąć do środka. Szykowała się ekscytująca jazda we wnętrzu góry, po zębatej szynie w tunelu wykutym w skale. Najpierw był gwar wsiadających, potem cisza siedzących, aż wreszcie rozświetliły się ekrany telewizyjnych monitorów i popłynęła przyjemna muzyka. Pociąg ruszył i zaczęła się emisja filmu o historii powstawania tej kolejki, o fenomenie ludzkiego uporu i wysiłku w pokonywaniu natury i o osiągnięciach inżynierii z początku lat 30-tych ubiegłego stulecia.. Z jasnego peronu wjechaliśmy po chwili w zaciemniony tunel. Wagony toczyły się wolno i stromo w dół. Ludzie siedzieli niby spokojnie, a jednak ich oczy mówiły co innego. Tak jakby bały się otchłani w którą podążaliśmy, jakbyśmy wisieli na niteczce, która w każdej chwili może się urwać. Ekscytujące chwile. Ciągle niezaspokojona ciekawość i natrętne napięcie podążały razem z nami i w ciemność, i w dół, aż do miejsca, gdzie do wagonu wpadły pierwsze promienie słońca. Od tej chwili sunęliśmy już po stoku w stronę doliny. Kilka minut później pociąg wtoczył się niespiesznie na dworzec w Grainau. Peron wypełnił się ludźmi, powstał zgiełk i zamieszanie, by po chwili znowu opustoszeć - ruszyliśmy w kierunku Garmisch - Partenkirchen.
Wreszcie dotarliśmy do Garmisch-Patrenkirchen. 
Myślałem kiedyś, że Garmisch-Partenkirchen to miasto. Okazało się, że tak nie jest – to dwie połączone ze sobą (od 1936 roku) alpejskie wioski.
Zdobienia i malowidła.
Ktoś kędyś powiedział mi, że Ga-Pa to takie polskie Zakopane i żyłem sobie z tym przeświadczeniem aż do teraz. No i głupio mi się zrobiło, kiedy tu przyjechaliśmy. Jak mogłem uwierzyć w takie bzdury? To dwa zupełnie inne światy. Nie ma żadnego podobieństwa, no chyba poza tym, że i tu i tam są piękne góry. Lubię chodzić po Tatrach, ale nachalna komercja Zakopanego jest odrażająca. Dzisiaj, w to lipcowe, wczesne popołudnie Garmisch-Partenkirchen emanuje spokojem. To kurort: nie ma tłumów, nikt mnie nie naciska, nie popycha i nigdzie nie ma nachalnej reklamy. To miłe rozczarowanie i kolejny dowód, że podróże kształcą. Idziemy na spacer.
W centrum Garmisch-Partenkirchen.
Żyje tu ponad dwadzieścia tysięcy ludzi, przyjeżdżają turyści z całego świata, jest sporo hoteli i pensjonatów, restauracji i kawiarni, kwitnie handel, i to wszystko w otoczeniu pięknych gór wśród zieleni i kwiatów, w stanie zupełnej harmonii. Po wrażeniach na Zugspitze jestem tutaj jeszcze bardziej wyciszony i spokojny. Idziemy dalej, wśród kolorowych domów, malowanych i zdobionych jak nigdzie indziej na świecie. Mam wrażenie, że każdy z tych budynków ma swoją historię, zapewne tworzoną przez pokolenia, które od wieków żyły tu, pracowały i współtworzyły tę tutejszą społeczność. Fascynują mnie te niezwykłe obrazy na ścianach. Są jak opowiadania o życiu, o pracy, o zamiłowaniach i zabawie, pokazują prozę życia codziennego oraz sceny świątecznych i religijnych wyobrażeń, wiele w nich także uwielbienia dla przyrody.
Malowane domy w Ga-Pa.
Na Marienplatz znaleźliśmy ustronne miejsce pod dużym parasolem. Kelnerka podała kawę, uśmiechnęła się i zostawiła nas samych. Siedzieliśmy tak trochę zmęczeni, trochę znużeni, wpatrzeni w siebie, a trochę w uliczne życie. Idylla. Zbliżał się wieczór.
Benedyktyński klasztor w Ettal. 
Rano wstałem wypoczęty i pełen sił. Po śniadaniu planowaliśmy obejrzeć zamek i posiadłość Linderhof. To około piętnaście kilometrów od Garmisch-Partenkirchen. Ranek znowu jest piękny: słońce i delikatny, rześki wiaterek od gór. Ruszamy. Po dziecięciu kilometrach spokojnej jazdy, dotarliśmy do Oberau nad rzeką Loisach, tutaj w lewo i jeszcze raz w lewo i tak wjechaliśmy na drogę numer 23, nazywaną tutaj także Ettaler Bergstrase. Tak dojechaliśmy do opactwa Benedyktynów.
Barokowe wnętrza kościoła.
Zatrzymaliśmy się na parkingu, tuż przy drodze, a potem weszliśmy na dziedziniec. Tu wyrósł przed nami imponujących rozmiarów barokowy kościół, z dwiema wieżami i wielką kopułą pośrodku. To osiemnastowieczna świątynia, postawiona planie dwunastoboku.
Przepych i bogactwo
Wnętrze tu przestronne i rozświetlone, panuje przyjemny chłód. Usiadłem więc w ławie po prawej stronie, w nadziei na odrobinę spokoju. Po chwili bez pośpiechu, zacząłem się rozglądać. Wokół prawdziwe dzieła sztuki i rzemiosła: kilka ołtarzy i konfesjonałów, chór i stylowe organy, a nad nami, we wnętrzu wielkiej kopuły, ogromny fresk, przedstawiający benedyktyńskie niebo i świętych, koronację świętego Benedykta, a także sceny obrazujące powstawanie klasztoru.
Opactwo benedyktyńskie.
Ettal to jednak nie tylko kościół, to przede wszystkim klasztor i jego mnisi – benedyktyni specjaliści od ziołolecznictwa. To właśnie tu, od wieków powstawały receptury w oparciu, o które do dzisiaj wytwarza się ciekawe specyfiki. Do tej pory znane są i chwalone tinktury z arniki, które łagodzą bóle mięśni, poprawiają ukrwienie i powstrzymują zakwasy. Swoją markę mają także świetne likiery, komponowane przez lata doświadczeń z tutejszych ziół. To tu można kupić słynny "Ettaler Klosterlikör". Mnisi kultywuję tu także ponad 400-letnią tradycję produkcji piwa.

Najwyższy czas pożegnać klasztor w Ettal. Jedziemy – zgodnie z polanem - do Linderhof.


cdn.


4 komentarze:

  1. ja Ciebie zaraziłam Bergamo, a Ty mnie Bawarią, chociaż w tym roku raczej może nie udać mi się tam wybrać. niemniej kraina piękna, czekam na drugą część. :)
    pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Pięknie, może kiedyś będę miała okazję zobaczyć to miejsce. :-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Przed wycieczką do Bawarii chętnie przeczytałam o tym, co zwiedzę. Bawarią jestem zachwycona, polecam uwzględnić w planach do zwiedzania Orle Gniazdo - alpejską rezydencję Hitlera (ponad 1800 m.).

    OdpowiedzUsuń
  4. Byłam w Salzburgu dawno temu i byłam zachwycona

    OdpowiedzUsuń