Grecja

wtorek, 4 czerwca 2019

Grecja. Kreta - laguna Balos

    Przywykliśmy już do widoków gór i wielkiej doliny pomiędzy Plakias a Damnoni. Potrzebna nam była odmiana. Dlatego jutro ruszymy na północ. Przeniesiemy się, poszukiwaniu nowych krajobrazów, w rejon zatoki Kissamos; znad Morza Libijskiego nad Morze Kreteńskie. Jutro o świcie ruszamy w drogę.
    Przed nami prawie dwugodzinna podróż. Najpierw trzeba przebić się przez wąwóz Kourtaliotiko, potem dojechać do Rethimno, a stamtąd kierując się na zachód, nadbrzeżną drogą numer E65, pognać w stronę Chanii i jeszcze dalej aż do zatoki.
    Co nas tam ciągnie? To proste. Inność północnego wybrzeża, a konkretnie, w tej części Krety, dwa niezwykle ciekawe miejsca. Pierwsze to jedna z najpiękniejszych lagun w Europie, a drugie to XVI – wieczna forteca na wysokiej skale. Ciekawa historia, cudne widoki i relaks – oto cały nasz plan. Jedziemy.
    W Kissamos byliśmy już tuż przed dziewiątą. Żadnych zgrzytów, wszystko szło nam zgodnie z planem. Tu jednak pojawił się dylemat: jechać na lagunę samochodem po szutrowej, nadbrzeżnej chwilami niebezpiecznej drodze, czy może zdecydować się na rejs wycieczkowym statkiem z pobliskiego portu. Problem polegał na tym, że każda z tych opcji miała swoje dobre i złe strony. Koniec końców uznaliśmy, że więcej przemawia za wariantem morskim niż samochodowo-lądowym. Generalnie - mniejsze ryzyko i więcej korzyści. Z Kissamos powinniśmy wypłynąć o dziesiątej, a po trzech kwadransach będziemy już na wyspie Imeri Gramvousa pod wielką, wenecką twierdzą. Później tym samym statkiem powinniśmy przepłynąć na lagunę Balos. To miało ręce i nogi. Postanowione, więc - płyniemy.
    Była dziesiąta rano, gdy młody chłopak zdjął liny cumownicze z polerów, silniki statku warknęły całą mocą, a kapitan z mostka rzucał komendy przez radio o rozpoczęciu manewru wyjścia z basenu portowego. Statek powoli cofał, a potem w bezpiecznej odległości od nabrzeża rozpoczął zwrot, odwracając się dziobem w stronę końca betonowego pirsu. Wpłynęliśmy na zatokę z kursem na północ.
Zatoka Kissamos - od zachodu surowy obraz półwyspu Gramvousa, a od wschodu bezludne tereny Rodopos.

Port i jego wycieczkowa flota.



Bilety kupiliśmy z marszu - rejs z Kastelli Kisamos na wyspę Imeri Gramvousa potrwa około 45 minut.



Zbliża się dziesiąta - zaraz odpływamy.


Od rana jest z nami słońce i ciepły wiatr.






Staliśmy z Elą przy relingu na rufie, pod wielką, łopoczącą grecką flagą. Ciepły wiatr marszczył wokoło błękitne morze, tylko za nami ciągnął się warkocz spienionej wody. Statek trzymał niezmiennie ten sam kurs. Wreszcie pojawiły się nagie skały, inne niż te na południu Krety. Płynęliśmy wzdłuż surowego półwyspu, osłaniającego zatokę od zachodniej strony.










Kilka minut przed jedenastą pokazały się skalne wrota do zatoki, a po prawej stronie wysepka Imeri Gramvousa. Na jej szczycie było widać mury obronne fortecy. Statek zwolnił, a na pokładzie zapanowało mimowolne ożywienie. Ludzie leniwie podnosili się z ławek, szukając nowego punktu przywiązania do rzeczywistości. - Za chwilę ruszymy na szczyt – pomyślałem. Ela podała mi rękę i czekaliśmy, aż statek spokojnie dobije do brzegu..











Otworzyła się wielka furta dziobowa i zeszliśmy na ląd. Wokoło ziemia była żółta, brązowa, a gdzie niegdzie przebarwiona czerwienią. Staliśmy pod wielkim klifem, zakończonym pod samym niebem koroną fortecznych murów. Po prawej stronie mięliśmy krystalicznie czystą zatokę i żółtą łagodną plażę. To prawdziwy raj na ziemi.














Jedni zostali na plaży inni poszli do góry, tylko nieliczni stali w milczeniu, tak jakby zagubieni na zupełnie nieznanym lądzie. Ani za nami, ani przed nami nie było jednak tłoczno. Ela zamknęła na moment oczy, nabrała głębokiego tchu i wreszcie ruszyła w stronę warowni. Łagodnie wspinaliśmy się ku górze.

Forteca stoi na klifie sięgającym 140 metrów i otoczona jest imponującym murem.





Coraz wyżej i wyżej ładniejsze widoki.








Fort na Imeri Gramvousa został zbudowany w latach 1579 – 1584, w okresie weneckiego panowania nad Kretą. Był ważną częścią systemu obrony szlaków handlowych. Nigdy nie został zdobyty, a w czasach tureckiej dominacji stanowił stały punkt oporu i swoistą enklawę. Przejęty został przez Turków dopiero w 1691 roku w wyniku przekupstwa i zdrady. Ciekawa historia.



Kapliczka Agios Georgios.









....to także świetny punkt widokowy





Gdy słońce stało się zbyt dokuczliwe rozpoczęliśmy zejście w stronę plaży.








Dobra nowina - na pokładzie czekał na nas obiad (w ramach biletu)



Było południe, gdy statek podniósł kotwicę i ruszył w stronę laguny






Laguna Balos - uroczy obszar pomiędzy dwoma cyplami: CapeTigani i Gramvousa. Niezwykła sceneria. Wygląda jak odwrócony rondel albo patelnia połączona - z drugim brzegiem - pasmem piaszczystych łach, oblanych barwionymi, słońcem płyciznami. To jedna z największych atrakcji Krety. Przyciąga turystów z całego świata.



W poszukiwaniu muszelek.






Czas najwyższy znaleźć jakiś grajdołek na tej plaży. 



Laguna ma jeszcze jedna zaletę - to doskonałe i bezpieczne miejsce do zabawy dla dzieci 







Widok ze zbocza półwyspu Gramvousa


Dzień powoli się kończy, powoli wracamy do Kissamos. 






    Od rana miałem marzenie. Chciałem, aby nam się udało. To mógł być kolejny dzień odnajdywania nowych pięknych plenerów, mógł być nawet lepszy niż dni poprzednie. Może to zbyt wiele, ale takie za mną wtedy chodziło pragnienie. Wyrwać się z szarości i przenieść do inności. Usiąść na ziemi, czy na kamieniu i beztrosko, najlepiej bez gadania, popatrzeć na zupełnie inny, nieznany mi dotąd świat. Pobyć tu, pobyć tam i zabrać to wszystko później ze sobą.
    I tak właśnie się stało, tak się spełniło to o czym myślałem wczesnym rankiem. To naprawdę był udany dzień. Piękny, może nawet za piękny. Najważniejsze jednak, że się wydarzył.
    Staliśmy z Elą na górnym pokładzie. Byłem zamyślony, a potem przyszło zwątpienie, bo przez chwilę nie wiedziałem nawet; czy sen jest, czy może jawa. Dopiero, gdy przyszła Bożena z Andrzejem, w jednej chwili wróciłem do życia. Staliśmy od tej pory wspólnie, zapatrzeni w słońce przechodzące za nagie skały półwyspu. Dzień miał się już ku końcowi. Statek wpływał do portu i widać było, że kapitan zna go jak własną kieszeń, a manewry podejścia do cumowania mógłby chyba robić nawet z zamkniętymi oczami. Pokład znowu ożył i ludzie zaczęli powoli zmierzać do wyjścia. I to był już koniec tej naszej podróży na lagunę Balos i do fortu Gramvousa.




4 komentarze:

  1. Witaj :)
    Bardzo lubię wirtualnie podróżować a kiedy znajdę blog, w którym autor pisze o swojej podróży tak zwyczajnie, tak prawdziwie jak bym czytała książkę to jestem w siódmym niebie :). Twój blog wypatrzyłam u Chatki w różanym ogrodzie i bardzo się cieszę :) Pozdrawiam i do usłyszenia :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Piekne miejsce, zupelnie mi nieznane. Zachwycila mnie woda, jej kolor i przejrzystosc, cos niesamowitego. Wspinaczka moze wykonczyc, ale jakie cudowne widoki :) Pozdrawiam serdecznie An

    OdpowiedzUsuń
  3. Pięknie napisane, z pasją i wdzięcznością. Cieszę się, że marzenie się spełniło. Wspaniałe zdjęcia, chciałoby się przenieść tam, choć na chwilę. Tak inny świat, przyroda i jej barwy, no przepięknie.

    Pozdrawiam bardzo serdecznie i życzę jeszcze wielu spełnionych marzeń. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję za miłe słowa. W najbliższym czasie postaram się napisać coś o przejściu przez wąwóz Samaria. Zapewniam, że to dość ekscytujące przeżycie, szczególnie gdy ktoś wybiera się, w tę wędrówkę, w trampkach chińskiej produkcji. A tak tym razem było. Pozdrawiam Was.
      Kris

      Usuń