Wstałem przed siódmą i z Andrzejem poszliśmy pływać w Kuchence. Dla wyjaśnienia dodam, że nie chodzi o aneks kuchenny, a o maleńkie, rześkie, porośnięte wzdłuż brzegów trzcinami urocze jeziorko; nieopodal wielkiego jeziora Tałty.
Ptaki już od świtu dawały koncert, a żaby jakoś nadpobudliwie rechotały. Woda pachniała kojącym spokojem; gładka, jak lustro w naszej łazience.
Nikogo nie było, tylko my dwaj.
Usiadłem na drewnianej belce pomostu, zsunąłem się cicho do wody i popłynąłem przed siebie; w stronę wschodzącego słońca.
Kwadrans później, na skróty i na boska, po mokrej od rosy trawie, wracaliśmy z powrotem do hotelowego pokoju. Aż chce się żyć – pomyślałem i pomachałem do Eli, która stała przyglądając nam się z tarasu.
Czas, tego dnia, był naszym sprzymierzeńcem i pewnie dlatego śniadanie ciągnęło się jak krówki ciągutki. Nie mogło to jednak trwać wiecznie. Spojrzałem demonstracyjnie na zegarek, a potem zmierzyłem wzrokiem wszystkich znacząco. Aż Ela uniosła brwi i zmarszczyła czoło.
Pół godziny później byliśmy już w drodze.
Obok mariny skręciłem w prawo i wśród pól, i łąk sunęliśmy powoli w zmąconej lekkim wiatrem żywej zieleni; jak łódź po turkusowym jeziorze. Jechaliśmy na południe, przez Uktę i Gałkowo wprost w pomieszane ze słońcem cienie Puszczy Piskiej, a potem pośród zagród i domów wioski Krutyń do wypożyczalni kajaków.
Była dziewiąta rano i mieliśmy dla siebie cały dzień.
Nic nas nigdzie nie gnało, a pomysł mieliśmy prosty: niczym niezmącony relaks, luz-blues, a w niebie same dziury; czyli kilka godzin na kajakach wśród łąk i lasów.
Jora Wielka |
Krutyń - wypożyczalnie kajaków Wodniak |
W rezerwacie, początek spływu - 9:40 |
Wow ... co za towarzystwo? |
Młyn - na 4 kilometrze. |
Przerwa - na łonie natury |
... i znowu miłe towarzystwo. |
Rosocha - 9 kilometr |
Blisko jeziora Duś i wioski Wojnowo. |
Wieś Ukta - koniec spływu (15 kilometrów) |
Za młynem w kompletnej ciszy, gdy byliśmy tylko we dwoje Eli znowu do głowy przyszedł Gałczyński. W pewnej chwili przestała wiosłować i powiedziała, posłuchaj:
– „ Z sosny słychać dzięcioła stuk. A tutaj ryby bryzg! spod nóg. Ech, bracia, wpław! I płynąć, pływać, aż tam, gdzie z drugiej strony wiatr, roześmiany wiatr przygrywa na sitowia strunach zielonych”.
– Tak pisał poeta, podoba ci się? – zapytała.
– To piękne – powiedziałem. – Masz jeszcze tego dużo w głowie?
– Mam, ale powiem ci kiedy indziej – odparła z uśmiechem na twarzy.
Była trzecia po południu, gdy zeszliśmy z wody. Mięliśmy w rękach piętnaście kilometrów wiosłowania i nikt nie czuł zmęczenia. Widziałem tylko pogodne oczy i satysfakcję. Piękny, niezwykły dzień. Było bosko.
- Gdybym mógł, popłynąłbym jaszcze raz – wyrwało mi się.
Andrzej podszedł i poklepał mnie po plecach, przyszły dziewczyny, i wszyscy razem usiedliśmy na brzegu.
Chłopcy z obsługi odebrali kajaki, a chwilę później podstawiono nam samochód; mogliśmy wracać.
Też uwielbiam ten rodzaj obcowania z naturą. Tylko ja wiosłuję po Warcie (okolice Konina). Jest szersza niż Krutynia, ale kontakt z otoczeniem też nie do przecenienia:)))
OdpowiedzUsuńDoskonała forma wypoczynku. Zazdroszczę Ci tej Warty - fajna rzeka.
Usuń